Raper po odłączeniu się od Firmy wydał już jedną płytę, jednak przesłuchanie „50/50” przerosło moje możliwości. Owszem, było tam wielu gości, którzy mieli za zadanie urozmaicić tę przydługą produkcję, jednak nawet to nie uratowało słuchalności płyty. Tamtą płytę potraktowałem jako „wystrzelanie” się z tracków i rozpoczęcie indywidualnej kariery, jednak zaznaczam, że znam ją pobieżnie.
Wreszcie nadszedł czas na solową (w pełnym tego słowa znaczeniu) płytę Kaliego. Oczywiście, że nie czekałem na jego płytę „z katangą w ręku”, jednak kiedy wreszcie wyszła to oczywiście nie omieszkałem się jej odpalić.
Nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań, jednak liczyłem
PRZYNAJMNIEJ na poziom zaprezentowany w utworach takich jak „Jeden Buhh” czy
też „Rebab”. Oczywiście przeliczyłem się.
Kali niby nie zwodzi, jednak nie
próbuje nawet minimalnie wzbić się ponad przeciętność. Śpiewne refreny, z
których do tej pory był znany, zlewają się z wymienioną wcześniej
przeciętnością i tak przez całą płytę. Bardzo żałuję tego niewykorzystanego
potencjału. Wyjątkiem od tej reguły może być jedynie utwór „Haj”, idealny do
palenia.
Na majku nie ma tragedii. Jak wspomniałem
wyżej, Kali korzysta ze swoich atutów i nie duka do bitu, jednak nawet nie
próbuje przekuć ich na bezdyskusyjne zalety. Z drugiej strony ulicznik, który
rapuje, a nie duka, to swego rodzaju unikat…
Tekstowo nie pojawia się nic
nowego: standardowa, uliczna tematyka. Jestem daleki od hejtowania ulicy jako motywu przewodniego, po prostu jest to pewien nurt w rapie, na który jest zarówno popyt,
jak i podaż, więc biznes się kręci. Czym innym jest napinanie się na siłę i
pozowanie na wielkiego syna ulicy, czym innym jest szczerość w tekstach, a tej
Kaliemu odmówić nie można. Dowodem na to jest z pewnością utwór „Koń
Trojański”, który jest dissem na wszystkich pseudo uliczników, co bardzo się
chwali.
O bitach tak naprawdę nie ma co
pisać, po prostu są i grają sobie gdzieś tam w tle. Tworzą dobre dopełnienie
mrocznego klimatu, miejscami są nawet dobre, ale w żadnym momencie nie mogę
przypisać im określenia „bardzo dobre”, nie mówiąc już o „sztosy”. Nie stawiam tego
ani po stronie plusów, a nie po stronie minusów, ponieważ np. kawałek „Żegnaj”
na innym podkładzie byłby zupełnie innym utworem.
Nie będę wkręcał, że Kali ma
nie wiadomo jaki potencjał, bo zwyczajnie tak nie jest. Wprawdzie posiada on
zdolności do nagrania przynajmniej solidnej płyty, jednak tutaj o takowe nawet
się nie ociera. Dla mnie zawód, dla większości zapewne wszystko zgodnie z
oczekiwaniami
4/10
słyszałem jakiś jeden singiel, nie przekonał mnie i widzę, że się nie myliłem. Okładka nawet fajna.
Może byś Kaaban do evergreenów powrócił? Mógłbyś np sobotaż zrecenzować, bo mówiłeś że Gorączka... Ci się podobała
czegoś ci brakuje Kaaban od jakiegoś czasu. Sucha recka, same fakty. Potrzebujesz czegoś ciekawego, zabawnych wstawek, kpienia z kogoś lub czegoś podobnego, tak jak wczesniej.
nie ma tutaj z czego kpić, he he
Kaban nie lubie cie, dobrze ze sie wyjebałes ze slizgu, ale dzieki ci krasnalu za zjechanie tego marnego albumu. Jak bedziesz mial reklamy na blogu to w zamian za to klikne zebys hajsik zdobywal.
ps. oczywiscie nie czytałem, tylko spojrzalem na ocene.