12.08.2013

Tomiko/Zbylu - 77 EP [2013]

19 komentarze

"77" to projekt, który powstał w ramach lata spędzanego w mieście. Bardzo dobrze, że tak się stało, dzięki temu mamy jasność co do przyszłości obu panów.

Wcześniej mogliśmy sądzić że zjada ich presja i stąd słabe/przeciętne płyty w ich wykonaniu. Ten album został nagrany na zupełnym luzie, jednak taka konwencja nie zaowocowała podwyższeniem poziomu - jest tak samo nijako, jak wcześniej.

Bardzo cenię Tomiko za "Intencje", "Świadomość" to prawdziwa biblia dla przygniecionego prozą codzienności  20parolatka, ale aktualnie nie ma już nic ciekawego do zaoferowania. "Swojskością" nie da się nadrobić wszystkiego. Tekstowo jednym uchem wleciało, drugim wyleciało i tyle. Takie popłuczyny po (i tak średnim) "Portfolio".

Ksywka odpowiedzialna za bity mówi na ich temat wszystko. Nie mogę wyjść z podziwu, że w 2013 są jeszcze raperzy, którzy chcą nagrywać na podkładach Tej Samej Stopy. Nudne to i słabe, TDF produkujący z doskoku i od święta zjada go jednym bitem. Sytuacji nie ratują dogrywane instrumenty.

Uczciwie trzeba przyznać, że słychać kompatybilność przeciętności wokalnej z marnością bitową - w końcu żadna strona się nie wyróżnia. Płyta to nieporozumienie, którego będą słychać raczej tylko znajomi obu autorów, w tym duża część z grzeczności.

3/10



Continue reading →
9.08.2013

Przekrojowo: Ten Typ Mes #5 Powrót do normalności (2011-2012) i Gorsze Żbiki (2013-?)

18 komentarze

W związku z dość długą przerwą między pierwszą a drugą solówką, trzecia płyta nie była specjalnie wyczekiwana, ani zapowiadana. Powszechnie było wiadomo, że Mes coś tam dłubie, ale termin zakończenia prac nad kolejnym projektem pozostawał raczej tajemnicą.

W końcu 29 marca 2011 roku światło dzienne ujrzał pierwszy singiel, czyli energetyczne "Otwarcie" na bicie Bobera (Bober co za bit!). Rzut okiem na teledysk i uff, można odetchnąć z ulgą. Nie ma okularów, nie ma rękawiczek, nie ma kapelusza - czyli Piotr raczył się opamiętać. Ciekawe, czy sam na to wpadł, czy ktoś mu to mocno wyperswadował? Tak czy inaczej normalność wróciła, czekamy więc na album.


Całość ukazała się na rynku w kwietniu tego samego roku i spowodowała kolejny szok, tym razem pozytywny. Ta płyta to naprawdę 101% możliwości Mesa na tamten moment i wykorzystał je po prostu perfekcyjnie. Myślę, że było to możliwe głównie dzięki oddaniu niemal całości produkcji (poza 4 wyjątkami) innym i skupieniu się na tym, co wychodzi mu najlepiej, czyli rapowaniu (i śpiewaniu). KNS to przede wszystkim płyta znacznie bardziej spójna, niż nieszczęsny "Zamach". Gdyby wyrzucić "Szukam..." i "Zanim znajdziemy" to bez trudu "bardziej" z poprzedniego zdania można byłoby zastąpić "w pełni".

Mes pokazuje tutaj wszystko, czego nauczył się przez te wszystkie lata. Numery z podkładami d'n'b oraz dubstepowymi udowodniły, Szmidt nie będzie miał problemu również w przypadku pogiętej elektroniki. "L.O.V.E." jest swoistym ukoronowaniem tych wszystkich lat podśpiewywania - poza dochórkowanym przez Pacaka "bajek" jest to pięknie zaśpiewany refren, aż miło dla ucha. Podobnie można powiedzieć o "W deszczu i w upale". W kwestii bitów ciężko napisać coś jednoznacznego, ponieważ jest to wielowymiarowy kolaż brzmień i masa inspiracji. Pewne jest jedno: takiego brudu i mroku jak przy okazji "Jak to" tutaj (niemal) nie znajdziecie. Wszystko idzie w stronę wymuskania, co dobrze łączy się z płynnym przechodzeniem z rapu do śpiewu. Tekstowo są to przede wszystkim emocje i ekshibicjonizm, do których Mes przyzwyczaił  nas już wcześniej.


To właśnie od "Kandydatów" rozpoczął się REALNY fejm Mesa. Wcześniej były to jedynie jakieś (mniejsze lub większe) popłuczyny po bardziej znanych kolegach, jak Gural lub Pezet.

W tej perspektywie ciekawie prezentują się featuringi Mesa z omawianego okresu. We wcześniejszych latach problemem było to, że swoje zajawki z płyt przenosił na zwrotki gościnne. I tak w okolicach "Spalonych" starał się nawijać w takim klimacie, zaś przy premierze "Zamachu" każdy kolejny feat sprawiał wrażenie wyrwanego z tego albumu. Od trzeciej solówki te problemy zniknęły, co cieszy. Fajnie widać to na przykładzie "Cyphera" z "De Nekst Best" VNM-a, "Sponsora" BRX-a, czy "Charlie Sheena" Pezeta. Bezapelacyjnie jednym z najlepszych numerów ubiegłego roku są "Dorosłe dzieci we mgle" z czwartego Kodexu.



Poza tym warto odnotować track nagrany na kompilację "A pamiętasz jak?", czyli nawinięty "za pomocą" flow Fu "Henryk Bista". W świetle tego warto zastanowić się również, czy Mesowi nie kończą się powoli pomysły.


Płyta, która stała się syntezą wszystkiego, co najlepsze z poprzednich produkcji Szmidta, dość poważnie rozbudziła apetyty słuchaczy. Przyznaję, że sam byłem w gronie recenzentów oczekujących na następne solo w formie arcydzieła, przed którym będą kłaniały się kolejne pokolenia polskich raperów. Gdybym skończył ten tekst wcześniej, to właśnie tutaj by się urywał. Niestety wszystko się przedłużyło i już wiemy, że Mes zamiast iść za ciosem postanowił się cofnąć i nagrać płytę z "lepszymi" żbikami. Jej recenzja znajduje się na blogu, raczej nie mam już nic do dodania. Czekamy co dalej z tego wyniknie, mam nadzieję, że nie świadczy to o nieprzekraczalnym poziomie ustanowionym przez KNS. Na razie ostatnia płyta (nawet, jeżeli nie jest to pełnoprawne solo) wszystko popsuła i ciężko jest wyrokować na przyszłość.


Continue reading →
8.08.2013

Przekrojowo: Ten Typ Mes #4 Urojona misja (2009-2010)

18 komentarze

Poprzedni czas był okresem narastającej frustracji Mesa wobec showbizowego szajsu, któremu dał upust przy okazji kontynuacji solowej kariery. Ale po kolei.

Wszystko zaczęło się od klasycznego już "My", czyli numeru nagranego 1) na dworze 2) bez cięć. Już w filmiku poprzedzającym część właściwą, Mes z charakterystycznym wkurwieniem podkreśla wątpliwą jakość ciętych wersów i tego typu historii.


Ten singiel zwiastował prace nad drugą solówką, czyli jedną z najbardziej wyczekiwanych w tamtym czasie płyt. Jak już wiemy, nasz bohater posiada studio, więc projekt był w drodze, pozostawała kwestia wytwórni. Tutaj nie wiemy jak to do końca było - nie chce mi się wierzyć, że wszyscy proponowali tak dobremu raperowi chujowe warunki. Ostatecznie stanęło na przekształceniu luźnej strony internetowej, za pomocą której sprzedawano koszulki i wypuszczano informacje o projektach związanych z Mesem - alkopoligamia.com - w pełnoprawne wydawnictwo. Jak widzimy na poniższym filmiku: wszyscy byli z tego powodu zadowoleni. Z perspektywy czasu jawi się to jako wycieczka z motyką na słońce.


"Zamach" od samego początku był jedną wielką niewiadomą i nastrój ten podsycał również drugi singiel, czyli mroczno-cykające "Jak to". W końcu premiera nastąpiła znacznie szybciej, niż wielu się spodziewało. Nastąpił również szok spowodowany poziomem odlotu Piotrka. Dobra, może jest to określenie na wyrost, ale jak opisać płytę, której w już w intrze padają takie wersy:
Cześć, mówi Ten Typ Mes
Semua i mój nowy album Zamach na przeciętność
To zamach na przeciętnych artystów, rzemieślników w zasadzie
Przeciętnych recenzentów, przeciętnych słuchaczy
To pochwała muzycznego rozwoju
To kwas siarkowy zmywający ze mnie lepką polewę samozadowolenia
Jak pisał Bukowski, bo mam tą pewność siebie
Stoję murem za każdym wersem, ale pozostaję swoim najsurowszym krytykiem
W kawalerce, w której tkwię i mikrofonem obok którego zasypiam
Nagrałem płytę, wprawiona w ruch może przeciąć tętnicę
Durnowatych trendów i przeintelektualizowanego bełkotu
W*****iającego mnie z resztą po równo, musicie pamiętać, że ten album
Poza ostatnimi dwoma (niezwykle celnymi) wersami reszta jest grubą przesadą i stawianiem siebie na piedestale, do którego się nie dorosło. Po czasie Mes się zrehabilitował, jednak teraz jesteśmy w 2009 i słuchamy płyty, na której Piotr Szmidt jest przekonany o swojej misji i byciu namaszczonym do jej wykonania. Prócz tego po drodze zgubił inną misję - odejście od sampli. To jest paradoks, którego nie potrafię zrozumieć do dziś: 3 lata jebania o tym, jakie to sample są złe, żeby nagrać płytę, na której jest ich dość sporo. I to nawet we własnych produkcjach! Sam jestem przeciwko takiemu idealizmowi, więc cieszyłem się z powrotu do korzeni, na przyszłość trzeba po prostu mniej kłapać jęzorem.

Główny problem tej płyty to przede wszystkim niespójność. Zróżnicowanie bitów jest naprawdę spore, zaś wisienką na nim jest punk rockowy "OiOM" (który  zresztą wyszedł mocno średnio). Poza tym można było odnieść wrażenie, że ten album to po prostu zbiór pomysłów, na które Mes wpadł w okresie od ostatniej solówki i koniecznie chciał się nimi podzielić. Jedne wyszły lepiej ("Welcome Willkommen!", "Jak to"), inne zdecydowanie mniej (wspominany "OiOM", "Giń kochanie" z marną Flow), jeszcze inne sprawiały wrażenie koniecznych do odbębnienia ("Nie płaczę za nimi", "Nie ten sam ziom"). Ogólny poziom jest trzymany, jednak rozstrzał muzyczno-tematyczny był zbyt duży i zamachiwanie się na przeciętność okazało się być zbyt słabym spoiwem dla tej zbieraniny. Sytuacji tej nie poprawiły również skity, z których jedynie "Na później" wyszło naprawdę dobrze.


W edycji dostępnej jedynie na stronie wytwórni jako bonus otrzymywaliśmy drugą płytę, na której poza numerem z Blefem znalazły się luźne, publikowane wcześniej tracki. Nie brakowało głosów, że spokojnie mogłyby wejść na właściwą płytę, dzięki czemu poziom całości byłby wyższy. Osobiście również muszę przychylić się do tej opinii: "Plac Zbawiciela cz. 1" jest lepszym storytellingiem, niż "Zamach na Jana K.", a "Southside flow" z pewnością odmuliłoby lepiej, niż ten nieszczęsny "OiOM".


Zaznaczmy wyraźnie, że w tym momencie (2009) Mes jest już tytanem flow i robi (niemal) co chce (co doskonale słychać w "Rozwijam skrzydła" u Onara). Wszelkie rodzaje zmiany tempa, coraz lepsze śpiewanie, łamanie wersów. Umie wpasować się w (dosłownie) każdy bit i po prostu nie ma takiego podkładu, którego by nie ujarzmił. Jest to dość ważne w kontekście kolejnej płyty. Jednak przed nią warto zwrócić uwagę na featuringi nagrane w omawianym okresie.

2009-2010 był dla Mesa chyba najbardziej płodny, jeżeli chodzi o gościnne zwrotki. Nagrał ich w tym czasie naprawdę sporo, w dodatku wszystkie z nich trzymały naprawdę wysoki poziom i po prostu deklasowały kolegów obok których przyszło mu rapować. Świetny występ razem z 2cztery7 na 4-tym JuNouMi, błyskotliwy followup do Notoriousa w "Życzeniu śmierci",  gimnastyka z flow na mixtejpie Wdowy, pojazd na nowobogackich u Łysonżiego, przypomnienie (wspólnie ze Stasiakiem), że "Słowa mają moc", opis koncertowego tournee u Racy, "zostawienie śladu" u Wice Wersy - to tylko przykłady ultrawysokiej formy jaką prezentował wtedy nasz bohater.


Na tym chciałbym zakończyć opis tego etapu, jednak nie jest tak różowo i żal nie wspomnieć o (jak do tej pory) największej kompromitacji Mesa, czyli "Powinnaś być ze mną", a raczej afery wywołanej przez ten numer. Wszystko zaczęło się od momentu wypuszczenia utworu do sieci. Lawina hejtu musiała przytłoczyć Piotrka dość mocno, tym bardziej, że sprawca zamieszania okazał się być soundtrackiem do... komedii romantycznej. Tak, dokładnie do rodzaju filmu, którego nasz bohater tak bardzo nienawidzi. Cała sytuacja została wyjaśniona w filmie nagranym specjalnie na tę okazję:


Tłumaczenie wydaje się być sensowne, kawałek też jest dobry, więc nie ma co się nad nim rozwodzić. Znacznie ciekawszy jest numer "2010", który został muzycznym komentarzem do zaistniałej sytuacji. Poza świetnym nawinięciem pada tam sporo ciekawych wersów, jak np.
Powinnaś być ze mną to koń na którego stawiam
a media to Troja w którą nim wjeżdżam by gadać
Widać wyraźnie, że to antymedialna nirwana w której Piotr Szmidt tkwił w 2009 roku przyczyniła się do tego zamieszania. Można przypuszczać, że brak poczucia misji spowodowałby większy dystans Mesa do tego rodzaju nagrań, bez dorabiania ideologii w postaci "konia trojańskiego". Poza tym zapamiętajcie również "daj punk rock south nawet kurwa daj drumy / bo najgorsza reakcja to - ee to już znamy" - będzie szczególnie przydatne w perspektywie płyty, którą wyda w 2013 roku.

Na sam koniec warto przyjrzeć się temu jak wspomniana wcześniej nirwana odziałowywała na ubiór naszego bohatera. Z całkiem sensownych koszul, khaków i mokasynów nastąpił rozwój (a raczej "rozwój") w stronę niepasujących do niczego kapeluszy, dziwnych płaszczy i skórzanych rękawiczek.


Mes powoli stawał się karykaturą samego siebie i 3 lata temu było to największe zmartwienie fanów, zwłaszcza w perspektywie kolejnej płyty.

Część piąta już jutro!

Continue reading →
7.08.2013

Przekrojowo: Ten Typ Mes #3 G-funkowy purysta (2006-2008)

11 komentarze

Jak wspomniałem w poprzedniej części: choroba Pjusa sprawiła, że druga płyta 2cztery7 otrzymała priorytet, przez co po solówce Mes mądrzejszy o "Funk dla smaku" skupił się na "Spalonych". Efekty były naprawdę piorunujące.

Jeszcze przed tym wydarzeniem miała miejsce pewna roszada: Typ niezadowolony z promocji "Alkopoligamii" przez T1 zdecydował się na wrzucenie remixu "Zdrady" na płytę "Hiphopstacja 3", która na rynku ukazała się nakładem Embargo Nagrania.  Dzięki temu ruchowi odkryliśmy, że można zrobić remix przebijający oryginał, oraz dostaliśmy możliwość obejrzenia intrygującej historii zawartej w numerze.


Tymczasem równolegle z pracami nad drugą płytą 2cztery7 rosła niechęć Mesa do sampli oraz showbiznesu jako-takiego. Obie te kwestie starał się podkreślać przy okazji niemal każdego wywiadu. Rozumiem, że wynikało to z przyjętych założeń, ale robienie słuchaczom wody z mózgu gadaniem o (rzekomej) niekompatybilności g-funku z samplami uważam za złe.

Prócz tego warto odnotować, że to właśnie w omawianym okresie Ten Typ dorobił się (do spółki z Pjusem i Stasiakiem) własnego studia. Wprawdzie mówimy tutaj o kabinie zainstalowanej w kawalerce zakupionej za tantiemy, jednak jest to dość ważna zmiana. Zaraz po niej frontman Alkopoligamii podkreślał, że to była konieczność. Powód był dość prozaiczny: denerwowało go, gdy sam kipi emocjami, podczas gdy po drugiej stronie realizator niemal zasypia.



To właśnie w 2cztery7 studio powstali "Spaleni innym słońcem", czyli album, na którym użyto dwóch sampli. Poza nimi "każdy inny dźwięk został skomponowany i zagrany". To właśnie w taki sposób przejawiały się coraz śmielsze próby wydzierania poza hip hopowe ramy. Sama płyta wreszcie posiadała prawdziwie kalifornijskie brzmienie i to się bardzo chwali. Po raz kolejny były w tym pewne zasługi Mesa, który wyprodukował (sam lub z pomocą osób trzecich) 7 numerów.


Luźny i słoneczny klimat projektu był na tamtą chwilę prawdziwym unikatem. Podobnie zresztą jak to, co pokazywał na majku Mes: w okolicach premiery tej płyty rozpoczęły się jego bardziej skomplikowane zabawy z  flow. Poza tym był to kolejny wyraz wszechstronności: po odhaczeniu truskulu i jazz rapu, mógł dopisać do tej listy g-funk. I to pełną gębą: to właśnie Szmidt jest autorem wszystkich (poza solowym numerem Stasiaka) refrenów na tej płycie. Nie muszę dodawać, że w dużej mierze wiązały się one ze śpiewem.

Poza tym koledzy poprawili swoje umiejętności i takiego Pjusa słucha się tutaj z autentyczną przyjemnością. Stasiaka się po prostu znosi, co i tak jest sporym skokiem jakościowym po debiutanckiej płycie składu. Album poprzedzał osadzony w west coastowych klimatach West Side Warsaw Mixtape, czyli kompilacja najlepszych g-funkowych numerów oraz 3 premierowe utwory: "Chuj Ci do tego", "Audio" i "Zmiennicy". W pamięć zapada zwłaszcza track nawiązujący do kultowego serialu Barei.


Wcześniej wspominałem o zawirowaniach z wytwórnią: w obliczu dynamicznie zmieniającego się rynku muzycznego (koniec mody na rap i ery tzw. "hiphopolo") trio było zmuszone szukać innego wydawcy. Ostatecznie skończyło się na Fonografice, czyli quasi labelu, co wyszło przy (zerowej) promocji tego albumu.

Zarówno w okresie przed jak i po wydaniu płyty, CV naszego bohatera rosło w dość szybkim tempie. Z okresu 2006-2008 gościnne zwrotki Mesa pojawiły się m.in. na trzecim Kodexie, gdzie razem z Pyskatym rozjebali projekt, Muzyce Rozrywkowej (jedno z najlepszych przyśpieszeń w polskim rapie!) czy ostatniej płycie Molesty (wejście roku!). Wart odnotowania jest również mniej znany kawałek, czyli "Hatboj" z debiutu PMM. Ukoronowaniem tego czasu był track "Rozpoznaj", który znalazł się na czwartym mixtejpie DJ-a Decksa.


W tym okresie Szmidt charakteryzował się brakiem nadmiernej ekscentryczności w kwestii ubioru oraz ciągle rosnącą formą, która stawała się coraz bardziej "poza kontrolą", co z czasem przerodziło się w drugą falę wody sodowej (która ostatecznie również rozbiła się o skały), czyli zamachiwanie się na przeciętność.

Część czwarta już jutro!
Continue reading →
6.08.2013

Przekrojowo: Ten Typ Mes #2 Zmiany i faktyczny zamach na przeciętność (2005-2006)

10 komentarze

Początek 2005 roku. Ten etap można rozpocząć kolejnym z dość ważnych featuringów. Mam na myśli "Kilka lat później" z płyty producenckiej Praktika. Wprawdzie Typ podśpiewuje tu tylko refren, ale jest to dość ważny kawałek, zwłaszcza, że pośrednio odnosi się do beefu. Zwróćcie uwagę na ewolucję dres -> koszula (i śmieszny taniec na końcu).



Z innych gościnek bez wątpienia warte odnotowania są: zwrotka na SzSz Mixtape, u Małolata, oraz bardzo mały znany kawałek, czyli "Otwórz te drzwi" z płyty... Nowatora. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że taki numer w ogóle powstał. A dobrze go znać, ponieważ cała trójka dała radę i z przyjemnością słucha się historii przedstawianych przez każdego z raperów.

2005 był (jak na razie) jedynym rokiem, kiedy Mes wydał więcej niż jedną płytę. I to w dwóch różnych wytwórniach! Najpierw w kwietniu nakładem Embargo Nagrania na rynku pojawiła się debiutancka płyta 2cztery7, zaś w listopadzie opus vitae Typa, czyli Alkopoligamia. Jednak najpierw skupmy się na tej pierwszej.

Bez wątpienia był to największy niewypał w muzycznej drodze Piotrka. Projekt z założenia g-funkowy okazał się mieć niewiele wspólnego z tego rodzaju brzmieniem . Duża była w tym zasługa samego Mesa, który odpowiadał za produkcję 8 z 18 utworów. Do tego dodajmy, że ani Pjus, ani tym bardziej Stasiak nie nadawali się w 2005 do nagrania legalnej płyty. Efekt jest taki, że większość zwrotek obu gentlemanów to katorga dla uszu. Poza tym "Funk- dla smaku" będziemy pamiętać z dobrych i świeżych pomysłów na kawałki oraz bonusowych numerów - "To już czas..." oraz tracku, w którym wokalnie udzielają się Noon, Kociołek, DJ Romek i Mormon. To wydarzenie bez precedensu w polskim rapie.



Tymczasem w tle narastała fascynacja Mesa żywymi instrumentami - nie wiadomo, jak z tym dokładnie było wcześniej, jednak faktem jest, że to właśnie w okolicach 2005 w większym stopniu zaczął zwracać uwagę na dodatkowe instrumenty w swoich utworach. Już na omówionym wyżej "Funk - dla smaku" 4 utwory wyprodukowane przez Tego Typa zostały wzbogacone o dodatkowy żywy bas i/lub gitarę.

Kierunek ten na dobre rozwinął się na solowym debiucie o tytule "Alkopoligamia: Zapiski Typa". Każdy, kto podważa opinię, że ten album wyprzedził polską scenę o kilka ładnych lat, ma po prostu chuja w uszach i niewiele wie o muzyce. Projekt przesiąknięty jazz rapem może nie odniósł niewiarygodnego sukcesu, jednak został doceniony wśród krytyków. Żywe instrumenty, wachlarz flow, coraz lepsze podśpiewywanie (przy nieocenionej pomocy ze strony Flow) i - przede wszystkim - mega świeżość pomysłów na poszczególne numery oraz sposób ich podania.



Stawiam tezę, że wcześniej Mes nie był w stanie rozwinąć się w tej materii samodzielnie, głównie ze względu na (słabszych) kolegów. W momencie, kiedy nic go nie ograniczało nastąpiła eksplozja pomysłów i w ten sposób powstały takie kawałki jak idealne w każdym calu "..Widzę szaleństwo" czy równie mistrzowska "Zdrada", w której Typ prowadzi dialog z trąbką (!!!) Rafała Gańko. Niewątpliwie do tej zmiany jakościowej przyczyniła się również zmiana, która zaszła w naszym bohaterze właśnie w okolicach 2004 i 2005 roku, o czym zresztą możemy usłyszeć w kawałku T-Y-P, w którym definiuje samego siebie:

Jakże miałbym przeczyć, to nie tajemnica kulis
Myślałeś, że zawsze chodziłem w rozpiętej koszuli
To tylko zwiastun progresu, część procesu
Co nie znaczy, że pozbyłem się szerszych dresów
Mentalnie łączę micro i macro kosmos
Cechy młodego typka włączam w dorosłość (I wygram)

Jeżeli chodzi o Szmidta na etapie metamorfozy: nic dodać, nic ująć. To właśnie "Alkopoligamia" była (jak na swoje czasy) prawdziwym zamachem na przeciętność. W dodatku bez tej całej otoczki, jaką uraczył nas kilka lat później.

Po takim zaoraniu sceny Mes miał pełne prawo do odpoczynku. Ten jednak niepokojąco się przedłużał (aż do trzech lat). Jak się później okazało - z powodu wydawcy, a raczej jego braku. Mniej więcej w tym samym czasie stało się jasne, że ze zdrowiem Pjusa nie będzie najlepiej, co zdeterminowało kierunek dalszych działań naszego bohatera.

Część trzecia już jutro!

Continue reading →
5.08.2013

Przekrojowo: Ten Typ Mes #1 Dres state of mind, czyli niemrawe narodziny legendy (2002-2004)

19 komentarze

Piotr Szmidt, Ten Typ Mes, Mes, DJ M-Easy - ksywka bohatera tej publikacji zmienia się w zależności od tego, za który element rapowego rzemiosła akurat odpowiada: tekst, rap, produkcja czy cuty.  Chciałbym tutaj przekrojowo zaprezentować sylwetkę jednego z najwybitniejszych polskich raperów. Nawet, jeżeli jutro przestałby tworzyć, to i tak prawdopodobieństwo przegonienia go przez więcej niż 5 raperów graniczyłoby z cudem. Z cudem graniczy również wymuskanie tej pracy do granic możliwości, dlatego z góry zapowiadam skróty myślowe i tego typu atrakcje - gdybym chciał tłumaczyć każdą jedną myśl, to cały cykl miałby nie 5, a 55 części.

Jak to z wieloma raperami bywa, ciężko uchwycić moment, który można byłoby bezspornie uznać za początek kariery Tego Typa. Chyba najbezpieczniej (zgodnie z wersami "Dizkret - dla mnie tym, kim Jacek dla Sistars") byłoby umiejscowić go razem z kawałkem "Flexxtyl" z pierwszego JuNouMi. Przy okazji był to jedyny sensownie zarapowany utwór na demie z 2002 roku. Tak, dobrze widzicie: jedyny, a cały tamten album jest dziś słusznie pomijany. Poza tym płyta miała pojedyncze przebłyski i na tym koniec, jej poziom jest żaden i nie sposób słuchać tego dla przyjemności. Bynajmniej nie mówię tutaj o jakości mixu i masteringu.



Wprawdzie w temacie tej demówki standardowe bzdury chce nam wcisnąć Alkopoligamia, która tako o niej rzecze:

Fakt, że duet Emil Blef / Ten Typ Mes nie przykładał przez lata wagi do publikacji materiału nie oznacza, że płyta miała być tylko popisem umiejętności przed wytwórniami, środkiem do uzyskania kontraktu. "Demo" było klimatyczną całością, splotem energii refleksyjno - rozintelektualizowanego Blefa i hedonistycznego, "małolackiego" Mesa. Chłopcy, mimo różnic, zgadzali się w kwestii brzmień; postawili na inspiracje Slum Village, Rootsami, Tribe'ami czy D.I.T.C.

Ta część cytatu jeszcze ma sens, natomiast uchwycenie go w drugiej jest kwestią mocno dyskusyjną:

Mimo szczenięcych głosów i niepopularnych wówczas poglądów Emil i Piotrek osiągnęli coś ważnego; zapoczątkowali nurt, w którym każda linijka (o uczuciach, kacu czy o słabych MC) jest w a ż n a, a ogólniki, lanie wody i powielane tematy kasują wiarygodność. Na przełomie tysiącleci polski hip hop stał na trzech nogach - ulicznej, baunsowej i grammatikowej. Flexxip nie podążył ślepo śladami żadnej z nich.

Stawianie tezy, że Flexxip zapoczątkował jakiś nowy nurt w polskim rapie to grube nadużycie, żeby nie powiedzieć nieporozumienie. W 2002 roku na rynku były płyty Dizkreta, Pezeta, czy pierwszy Kodex. O każdej z nich można powiedzieć (w przybliżeniu rzecz jasna) to samo. "Demo" to album na więcej niż jedno przesłuchanie tylko i wyłącznie dla fanatyków.

Na początku artykułu wspomniałem o JuNouMi vol. 1, które na rynku ukazało się w lutym 2002, jako o punkcie wyjściowym. To właśnie w tym roku Mes zapisywał się w świadomości szerszej publiczności: featuringiem na "Muzyce Klasycznej", wspólnym trackiem z Pezetem (i Blefem) na pierwszej płycie duetu Whitehouse oraz w numerze "Ten Typ" z producentki Reda.



Z tego okresu wyłania się nam obraz obciętego na zero i zajaranego rapem dresa. Może nie typowego, bo jednak wywiady z tamtego okresu jednoznacznie ucinają spekulacje ewentualnego łączenia Mesa ze stereotypową "mordeczką he he he", ale jednak dresa. Tak, wiem, wtedy były inne czasy, ale niech nikt mi nie wmawia, że tak nosiło się 100% 20-sto latków.


W przeciwieństwie do braku choćby odrobiny wyczucia w kwestii ubioru i estetyki, umiejętności rapowe Typa cały czas rosły, co zaowocowało ugruntowaniem flow, z którym na demie było momentami ciężko. Do tego coś, co w późniejszych latach było u Typa rzadkością: podwójne rymy i nawarstwianie, oraz jakieś zaczątki wody sodowej (wersy o używkach, później nie wspomina o nich nawet w wywiadach!), która ostatecznie nie uderzyła. Muzycznie nie było wtedy możliwości odstąpienia od klasyki i nasz bohater trwał w tym dzielnie, samplując biedne podkłady.

Właśnie z takim bagażem rozpoczynał pierwszy poważny rozdział swojej kariery, czyli wydany przed dekadą "Fach". Prócz legalnego debiutu była to również druga i (jak wszystko na to wskazuje) ostatnia płyta duetu. Aktualnie podkreśla, że miał propozycje wydania jej aż w 4 wytwórniach. Patrząc na jego późniejsze problemy wydawnicze to - no kurwa nie sądzę.



Pierwszym singlem promującym ten album byli "Oszuści", w teledysku do których mogliśmy obejrzeć naszego niepokornego dresa. Ogólnie płyta odniosła względny sukces i była całkiem niezłym wyjściem do dalszej kariery. Klasyczne sample, tylko tym razem bardziej przemyślane/ogarnięte i młodzieńczy pazur zostały docenione przez publiczność (Ślizger). Tym razem Mes wyprodukował połowę bitów, druga część to dzieła m.in. Kociołka czy Webbera.

Tak naprawdę to dopiero od tego momentu można mówić o jakimkolwiek potencjale. To, co Mes tworzył wcześniej - umówmy się, mógł to zrobić każdy. Tutaj jest już własny styl, jest dobre, pewne flow i jest  też słabszy kolega. Poza tym w 2003 roku podśpiewywanie Tego Typa zaczęło wyglądać nieco sensowniej (o ile za takie można uznać refren w "W szponach melanżu").

2004 to początek zmian na (znacznie) szerszą skalę, niż do tej pory. Przede wszystkim (wreszcie!) początek odejścia od dresów, a właściwie od szelestów. Dla porównania

2003:


I 2004:




Prócz tego wydarzenia to właśnie 2004 wydaje się być najważniejszym rokiem w karierze (czy nawet życiu) Mesa. Poza początkiem zmian warto odnotować dwa inne, bardzo ważne wydarzenia: melanż zakończony pęknięciem czaszki oraz beef z Mezo. Ta pierwsza sytuacja (oraz jej efekty) na stałe zostały włączone do image'u artystycznego oraz stały się swoistym fundamentem tożsamości Piotra Szmidta (niemal na równi z dokooptowaną później alkopoligamią).  Z tamtego okresu zachowała się taka oto fotka:


Wyraźnie pokazuje, że zmiany się dopiero zaczęły. Mes z 2005 nie zrobiłby sobie takiego zdjęcia nawet, jeżeli mieliby mu za to dopłacać.

Tymczasem skupmy się na drugim wydarzeniu, ponieważ w tamtych czasach beef naprawdę elektryzował. Mezo nie śpiewał jeszcze co robi po robocie i nie zapierdalał w srebrnych leginsach, a był naprawdę dobrze zapowiadającym się raperem, poziomem umiejętności zbliżonym zresztą do swojego oponenta. Później było to widać jak na dłoni, zaś głosy o tym, że ktoś tu kogoś zjadł są mocno przesadzone. Oczywiście był już wtedy chórek osób pierdolących o "hiphopolo" ale nazywanie tak twórczości Mezo sprzed niemal dekady to nieporozumienie.

Wszystko zaczęło się od numeru "Oczy otwarte 2" z drugiego Kodexu. Ten kawałek wyszedł naprawdę dobrze i pięknie pełnił funkcję rozpoczynającego beef. Na klipie możemy zobaczyć Mesa już nie w szelestach (ale dalej w dresie).


W odpowiedzi Mezo postanowił pozamiatać nagrywając "Panczlajnera", w którym zawarł jeden z najlepszych panczlajów w historii polskiego rapu: "Coś sie na ciebie znajdzie Numer Raz / jeśli umiesz-zrób dobry numer raz". Można (a nawet trzeba) go nie lubić, ale tutaj trzeba oddać, że rozkminka świetna.

"Tracklista" beefu przedstawiała się następująco:
1. Ten Typ Mes & Numer_Raz - Rok Pozniej (Oczy Otwarte 2)
2. Mezo - Panczlajner
3. Numer Raz - Patrz Na Mnie
4. Ten Typ Mes - Jak To Jest
5. Mezo - Taki Robie Rap
6. Ten Typ Mes - Nagla Smierc

Zdania co do tego, kto wygrał są podzielone, jednak obiektywnie patrząc jest to Mezo. Mes nie prezentował tutaj swojej najwyższej formy, jego dissy może i miały celne linijki ("to ty grałeś koncert dla psów, frajerze"), ale poza tym aż roiło się od kul w płot typu "bo to ja jestem hustla" czy nazywania "fortecą" bitu od "Jak to jest" - nigga please. Poznaniak podszedł do tego na większym luzie i bez zbędnego wczuwania się ponad miarę. W argumentach powiedzmy był remis, a jakbym chciał się przyczepić, to powiedziałbym, że za chujowe wypełniacze Mes powinien przegrać. W zasadzie jedyne, co podobało mi się w jego dissach to podśpiewywanie, które wyglądało już naprawdę dobrze.

Na tym zakończymy pierwszy etap kariery Mesa. Część druga już jutro!
Continue reading →
3.08.2013

Tede - Elliminaticket [2013]

12 komentarze

Co do tego, że 2013 będzie rokiem TDF-a, nie ma już większych wątpliwości. Ta płyta to potwierdzenie jego niemal życiowej formy.

"Elliminaticket" to album, który była dodawana do biletów z okazji (słynnych) urodzin Tedego w Milnie. Poza znanym już wcześniej "Lambo" i "Wers ssacze" otrzymujemy również dwa inne odrzuty: "Jest koszt" i "Melo inferno".  Pozostała siódemka to premierowe utwory, nagrane specjalnie na tę okazję.

Muzyczne akcenty rozkładają się podobnie, jak na protoplaście - lekka przewaga newschoolu jest równoważona przez bardziej klasyczne brzmienie, a nawet g-funkowe "Lubię mieć chill".

Na majku gospodarz pod każdym względem prezentuje formę (i treść) zbliżoną do Elliminati. Prócz tego warto zaznaczyć mistrzowski feat Wdowy (bez wątpienia będzie on walczył o tytuł featuringu roku).

Jeżeli słuchałeś Elliminati do porzygu i nadal jest spragniony nowych tracków od Tedego, to ta płyta powinna spełnić twoje oczekiwania. Już prawie 50 tracków w tym roku i wszystkie na poziomie, chylę czoła.

8/9


Continue reading →

Kategorie