Wygląda na to, że Tede powoli zaczyna iść drogą pewnego znanego Skrzypka z miasta Łódź. Kolejny rok, kolejna , już 10. (jeżeli liczymy tylko pełnoprawne legale) płyta w dorobku Jaca-G.
"Elliminati" miało być papierkiem lakmusowym realnych umiejętności szefa WJ. O tym, że potrafi robić wokół siebie szum wiedzieli już wszyscy. Szkoda, że od dawna ta umiejętność niekoniecznie szła w parze z dokonaniami artystycznymi. Ostatnimi czasy forma Granieckiego pozostawiała naprawdę bardzo dużo do życzenia: stękanie, pisanie kawałków na kolanie, niemal zerowe flow, kiepskie bity. Te wszystkie elementy możemy znaleźć na jego każdej produkcji od "Ścieżki" zaczynając, na "Notesie 3D" kończąc.
Dopiero zeszłoroczny "Mefistotedes" zwiastował progres i szansę powrotu na właściwe tory. Tamtą płytę oceniłem bardzo dobrze, z perspektywy czasu to podtrzymuję, jednak nadal czegoś tam brakowało.
Po przesłuchaniu CD 1 tegorocznego albumu byłem pewny, że "to coś" zostało wreszcie znalezione, a Tede nagrał najlepszą płytę w swojej karierze. Niestety, zaraz po tym wjeżdża CD 2, które mimo, że dobre, to zaniża poziom całości.
I tutaj wracamy do kolejnego nawyku Jacka, czyli wydawania dwupłytowych albumów. Nawyków, a może raczej chłodnej kalkulacji? Tak czy inaczej jest to broń obosieczna: z jednej strony łatwiej dobić do złota (teraz już nieaktualne), z drugiej poziom całości nieubłaganie spada. W ten trend wpisuje się również płyta, o której właśnie piszę.
Na wejściu chciałbym zamknąć japy hejterom: wcale nie chodzi o różnicę klimatów na obu płytach. Nie wartościuję na zasadzie "CD 1 = newschool, chamskie bengery, zajebiście; CD 2 = bardziej klasycznie, spokojniejszy klimat, chujowo". Rachunek jest prosty: gdyby spokojniejsza część "Elliminati" przystawała do poziomu tej bengerowej, to nie byłoby o czym mówić.
Jednak do Tedego wrócimy za chwilę, ponieważ najpierw warto skupić się na tym, kto na "Elliminati" gra pierwsze skrzypce, a do tego robi to bezbłędnie. Jakiś czas temu skreśliłem Sir Micha jako przeciętniaka, który mimo wykształcenia muzycznego robi z bitami niewiele więcej, niż pierwszy lepszy producent - samouk. Być może takich głosów było więcej, ponieważ muzyka ze wszystkich poprzednich płyt, od "Note2" zaczynając, nie wytrzymuje porównania z jednym, losowym podkładem tegorocznego albumu.
W wywiadzie, który został przeprowadzony już po premierze płyty, nadworny producent WJ mówił coś o nowych inspiracjach i sztuczkach, które wypróbował przy tworzeniu muzyki na "Elliminati". To słychać od pierwszego do ostatniego utworu. CD 1 charakteryzuje przede wszystkim newschoolowo-syntetyczny charakter i niesamowita spójność. Nie jest to kolejna nieudana próba przeszczepienia "ameryki" na polski grunt. Te podkłady po prostu brzmią światowo, a
bogatość szczegółów w bitach wręcz rzuca na kolana. Przemilczam fakt, że miały być trapy, a są co najwyżej pojedyncze ślady.
CD 2 to popis różnorodności, która - umówmy się, świadczy o kunszcie i klasie producenta. Będąc świeżo pod odsłuchu pierwszego krążka możemy wpaść w lekki dysonans odnośnie klimatu, jednak kiedy już się z niego otrząśniemy, to warto skupić się na tych pięknych bitach. Tym razem dostajemy miszmasz, który obejmuje zarówno g-funkowe piszczały, klasyczne, samplowane bity, jak i równie klasyczne (he he) pianinka.
Przez pierwszą część albumu Tede spokojnie, zarówno tekstowo, jak i wokalnie dotrzymuje kroku swojemu producentowi. Szkoda, że tyle lat zajęło mu zauważenie, iż rapowanie w ten sam sposób przez 30 parę utworów może być męczące i raczył coś z tym zrobić. Nawet bardzo dużo, bo poza standardowymi zmianami tempa nawijki jest również przerywane flow (#Jac-G), o które bym go nie podejrzewał. Tede płynie po każdym bicie, czuć inspiracje prosto z USA (inspiracje, nie ksero) i naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Tutaj zaznaczam, że te umiejętności są również obecne na CD 2.
Tekstowo Jackowi wreszcie udało się przynajmniej zahaczyć o spójność. Pierwszy krążek jest dokładnie taki, jakiego bym oczekiwał: nie są to teksty o niczym, równocześnie nie ma dorabiania ideologii do swoich "wyczynów", a do tego szef WJ zawsze miał skłonności. Mamy zarówno tracki "z przekazem", jak np. "KBT Reprezent", "Metanol", czy "Easy rider", jak i luźniejsze formy czyli "MTF 2013" lub "Tak się robi hip hop 2". Żenują mnie opinie, jakby tracki z tej drugiej grupy były zapychaczami. Każdy, kto tak uważa ma zapchany truskulem łeb.
Na drugiej płycie członek WFD stara się bardziej skupić na treści i już nie wszystko gra tak, jak powinno. Niby jest ok, ale tutaj zahaczy o miłość, tam nagra kawałek o hejtach, potem przypomni o tym, że "nie ma miłości w szklanych domach". Nie twierdzę, że to jest jakoś wybitnie złe, ale nie rzuca na kolana tak, jak luźniejsza część. Swoją drogą to jeszcze przed wyjaśnieniem Tedego jaki jest przekaz tego ostatniego kawałka, trafiłem na interpretację, w której ktoś doszukiwał się nawiązania do... Żeromskiego.
Należałoby również powiedzieć 2 słowa o gościach. Ci (poza Guralem) są tylko tłem dla gospodarza. Remix "Tak się robi hip hop" miał dobre założenia, gorzej z wykonaniem. Z drugiej strony czego oczekiwać od Pelsona, Dioxa, czy Numera? VNM to nieco pociągnął to do góry, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Bardzo dobrze odnalazł się Abel, natomiast nadal nie rozumiem zachwytów nad Sitkiem. Setka dobrze ubarwiła parę momentów swoim śpiewem.
Tak dochodzimy do końca i serio nie mam pojęcia "co zrobić z tym". Z jednej strony jest tak, jak powiedział Tede: przy "Elliminati" jego poprzednie płyty to demówki. Pomijam, że jest to jawne cięcie w chuja ze swoimi słuchaczami. Gdyby w boxie znalazła się tylko płyta nr 1, to z pewnością byłaby dyszka. Niestety, tak się nie stało, a gospodarz nie (nomen omen) wyeliminował swoich najgorszych wad, czyli nagrywania w ilościach przemysłowych i dziurawego sita selekcji. Parę utworów z drugiej części albumu mogłoby spokojnie zniknąć i nikt by po nich nie płakał.
9 + 0,5 za bity =
9,5/10