29.05.2012

Kali - Gdy Zgaśnie Słońce [2012]

5 komentarze
 Przeciętny polski słuchacz z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że w skład Firmy wchodzi ktoś oprócz słynnego w pewnych kręgach duetu Popek & Bosski. Poza tą dwójką krakowski skład tworzą także (równie znany, co wymienieni wcześniej) Pomidor, Tadek, oraz do niedawna Kali. I to właśnie ten ostatni w strzępkach materiału, którego gdzieś-tam słuchałem rokował większe nadzieje na przyszłość.

Raper po odłączeniu się od Firmy wydał już jedną płytę, jednak przesłuchanie „50/50” przerosło moje możliwości. Owszem, było tam wielu gości, którzy mieli za zadanie urozmaicić tę przydługą produkcję, jednak nawet to nie uratowało słuchalności płyty. Tamtą płytę potraktowałem jako „wystrzelanie” się z tracków i rozpoczęcie indywidualnej kariery, jednak zaznaczam, że znam ją pobieżnie.

Wreszcie nadszedł czas na solową (w pełnym tego słowa znaczeniu) płytę Kaliego. Oczywiście, że nie czekałem na jego płytę „z katangą w ręku”, jednak kiedy wreszcie wyszła to oczywiście nie omieszkałem się jej odpalić.

Nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań, jednak liczyłem PRZYNAJMNIEJ na poziom zaprezentowany w utworach takich jak „Jeden Buhh” czy też „Rebab”. Oczywiście przeliczyłem się.

Kali niby nie zwodzi, jednak nie próbuje nawet minimalnie wzbić się ponad przeciętność. Śpiewne refreny, z których do tej pory był znany, zlewają się z wymienioną wcześniej przeciętnością i tak przez całą płytę. Bardzo żałuję tego niewykorzystanego potencjału. Wyjątkiem od tej reguły może być jedynie utwór „Haj”, idealny do palenia.

 Na majku nie ma tragedii. Jak wspomniałem wyżej, Kali korzysta ze swoich atutów i nie duka do bitu, jednak nawet nie próbuje przekuć ich na bezdyskusyjne zalety. Z drugiej strony ulicznik, który rapuje, a nie duka, to swego rodzaju unikat…

Tekstowo nie pojawia się nic nowego: standardowa, uliczna tematyka. Jestem daleki od hejtowania ulicy jako motywu przewodniego, po prostu jest to pewien nurt w rapie, na który jest zarówno popyt, jak i podaż, więc biznes się kręci. Czym innym jest napinanie się na siłę i pozowanie na wielkiego syna ulicy, czym innym jest szczerość w tekstach, a tej Kaliemu odmówić nie można. Dowodem na to jest z pewnością utwór „Koń Trojański”, który jest dissem na wszystkich pseudo uliczników, co bardzo się chwali.

O bitach tak naprawdę nie ma co pisać, po prostu są i grają sobie gdzieś tam w tle. Tworzą dobre dopełnienie mrocznego klimatu, miejscami są nawet dobre, ale w żadnym momencie nie mogę przypisać im określenia „bardzo dobre”, nie mówiąc już o „sztosy”. Nie stawiam tego ani po stronie plusów, a nie po stronie minusów, ponieważ np. kawałek „Żegnaj” na innym podkładzie byłby zupełnie innym utworem.

Nie będę wkręcał, że Kali ma nie wiadomo jaki potencjał, bo zwyczajnie tak nie jest. Wprawdzie posiada on zdolności do nagrania przynajmniej solidnej płyty, jednak tutaj o takowe nawet się nie ociera. Dla mnie zawód, dla większości zapewne wszystko zgodnie z oczekiwaniami

4/10


Continue reading →
23.05.2012

Voskovy - 5 Złotych Zasad [2012]

7 komentarze

Nie mam pojęcia, czy to kwestia zmowy, czy raczej jest to dziełem przypadku, niemniej faktem jest, iż płyta „5 złotych zasad” to kolejny producencki materiał, który został zapowiedziany na maj. Na koniec miesiąca z pewnością pokuszę się o jakieś podsumowanie producentek, które wyszły w tym miesiącu.

Przy takiej ilości składanek moglibyśmy być narażeni na bardzo wysoką powtarzalność gości, jednak produkcja ta jest od tego wolna z prostego powodu: mimo paru lat stażu w rapgrze Voskovy dalej mają za mało fejmu, żeby zaprosić naprawdę topowych zawodników. Jeden VNM wiosny nie czyni.

Jednak nie odczytujcie tego jako hejt w stronę lineupu zgromadzonego na płycie. Na pierwszy rzut oka lista gości wprawdzie nie powala na kolana, jednak również nie ma tragedii, jest to raczej środek, z minimalnym wskazaniem na plus.

Niestety, nie ustrzeżono się standardowego dla składanek błędu, czyli tracków gorszej jakości niż ta, do której przyzwyczaił nas dany raper. VNM, Ras, Wyga, nawet DwaZera – umówmy się, nie są to szczyty ich umiejętności. Oczywiście, mają na tyle przyzwoitości, że nie uraczyli nas asłuchalnymi wersami, jednak od tych zawodników wymagam znacznie więcej, niż to, co pokazali.

Mimo tych niedogodności utwory ww. można zaliczyć do plusów całości, podobnie jak naprawdę dobre zwrotki od Miuosha, Jota czy TeTrisa, oraz zaskakująco dobrze zarapowany powrót Pjusa.

Na płycie występują również minusy, w tym najbardziej wyraźnie, czyli ultrawacki z Łodzi, występujące również pod nazwą „Familia HP”, oraz Echinacea. Płyta ma te 18 pozycji i myślę, że spokojnie można byłoby okroić tracklistę o tych wykonawców, co przyniosłoby poważną korzyść dla całości.

Pozostałe utwory to raczej przeciętna solidność. Nie ma za co przyhejtować, nie ma również za co konkretnie pochwalić. Są, bo są, nie zaniżają poziomu płyty, więc zadanie wypełniaczy zostało spełnione.

O bitach trudno napisać więcej, niż jedno zdanie. Dalej są to klasyczne produkcje, kto zasłuchiwał się w płycie z Tuszem z pewnością nie będzie zawiedziony. Podobnie zresztą, jak każdy inny fan klasycznych brzmień. Po stronie plusów należy także odnotować wkomponowanie tytułowych „5 zasad” między kolejne rapowane utwory, a także urozmaicenie części płyty przez DJ Flipa.

Płyta jak płyta, równie dobrze mogłoby jej nie być i na polskiej rap scenie w związku z tym nic by się nie zmieniło. Jednak skoro już jest, to można dać jej szansę, chociażby dla sprawdzenia powrotu Pjusa, czy też zostawienia na trackliście utworu Miuosha. Fani klasycznych brzmień będą z pewnością zadowoleni o wiele bardziej, niż właściele Gopside, które przespało premierę i o płycie jest ciszej, niż o niejednej podziemnej produkcji.

5,5/10


Continue reading →
20.05.2012

White House - Kodex IV [2012]

21 komentarze
Po ostatnim, nieudanym i przegapionym projekcie od White House wrocławski duet producencki powraca z kolejną płytą. W obliczu klęski "Poetów" postanowiono wrócić do sprawdzonej formuły i wskrzesić (rzekomo zakończoną) trylogię "Kodex", której ostatnia część miała premierę w 2007 roku.

W obliczu tej zmiany, lansowane od początku określenie „trylogia” zdezaktualizowało się i teraz mamy tetralogię, a sądząc po niezłym przyjęciu czwartego "Kodexu", w niedługiej przyszłości nawet pentalogię.

Wbrew fałszywym prorokom operacja wskrzeszania zakończyła się sukcesem. Może nie spektakularnym, ale jednak sukcesem.

Już przy zapowiedziach nowego "Kodexu" na Magierę i Laskę zewsząd były słane chuje. Uważałem to za przesadę, jednak również nie wierzyłem w ewentualną moc nowej płyty.

Po milionach przełożeń premiery i innych (standardowych) dla naszego podwórka "działań promocyjnych" płyta wreszcie trafiła na półki sklepowe. Ostateczna data wydania zbiegła się z premierą innych projektów i odsłuch Kodexu odłożyłem na później. Jednak był to błąd.

Wbrew opiniom krążącym w sieci (jeszcze nie widziałem żadnej recenzji) płyta wcale nie jest słaba. Ba, nie jest nawet przeciętna. Do lineupu było trochę zastrzeżeń, jednak jak się okazuje (poza wyjątkami) – zupełnie nietrafionych.

Goście w większości spisali się naprawdę bardzo dobrze i dali z siebie może nie 100, ale przynajmniej te 85 procent możliwości. Oczywiście, różnica poziomów między poszczególnymi trackami istnieje, ale nie jest ona jakaś niewyobrażalnie wielka, na zasadzie: „Track Mesa dobry, reszta do wyjebania”.

Rzucam ogólniki, więc wypadałoby podać kilka konkretów. Na mocną pochwałę zasługują na pewno: Mes z kawałkiem w swoim stylu, Miuosh, z zaskakująco dobrym utworem, HiFi Banda, gdzie nawet Diox dobrze pocisnął, storytelling od Kajmana, osobisty track RPS, combo VNM/Sokół/Hades, Trzeci Wymiar oraz, o dziwo Zip Skład. Utwory ww. wykonawców to naprawdę wysoki poziom, a przecież w tej wyliczance wymieniłem połowę tracklisty.

Oczywiście, są też trochę gorsze (ale nadal dobre) tracki, jak utwór Małpy, który od kiedy przestał ciąć wersy uprawia gonitwę za bitem (ale mimo wszystko ma coś, co przyciąga), Gurala, który nawija tutaj jak na swoim solowym debiucie (to komplement), Piha i Chady, na których album w takiej konwencji można byłoby czekać, ale bez jakiegoś wielkiego ciśnienia.

Tak naprawdę na płycie nie ma utworów asłuchalnych. Nawet tracki zwrotki EWR, Sitka czy też Buki mogą się komuś podobać i wydaje mi się, że właśnie dlatego trafiły na płytę. Po prostu lineup obliczono na maksymalnie duży fanbase przy najmniejszym możliwym wpłynięciu na poziom całości.

Nad bitami nie ma się co rozwodzić. Każdy, kto sięgnął po Kodex IV na pewno kojarzy brzmienie White House i na tej płycie nic się w tej kwestii nie zmienia. Dalej są to klasyczne, klimatyczne produkcje, czyli ten sam styl, za który pokochaliśmy wrocławski duet. Nadal wszystkie bity (bez wyjątku) stoją na bardzo wysokim poziomie. Nie sprawdziły się przypuszczenia, że ta płyta powstaje na odrzutach, żeby hajs się zgadzał.

Tak, jak pisałem wyżej, Kodex IV okazał się sukcesem, co z pewnością jest zaskoczeniem dla większości słuchaczy. Dobre podkłady współgrają z dobrymi gośćmi, którzy w ustrzegli się od marnowania bitów. Mimo, że nie jest to najlepszy z Kodexów, czyli II, ani też niezapomniana I, to i tak znajdziemy tutaj kawał dobrego rapu, lepszego od tego, który znalazł się na III.

 7,5/10


Continue reading →
18.05.2012

Szybki Szmal - Mixtape 2005 [2005]

9 komentarze

W drugim tekście z cyklu „Evergreeny” cofniemy się o parę lat, mianowicie do najlepszego roku dla polskiego rapu: 2005. Tak, to 2005 był najlepszym czasem dla polskiej sceny, a tezę tę rozwinę za jakiś czas w tekście na ten temat.

W tymże sławetnym roku wyszedł drugi materiał warszawskiego Szybkiego Szmalu. Częściowo rozumiem fakt przespania tej płyty, ponieważ kto chciałby słuchać wypocin typów, którzy nagrali „Enziskenzis”?

Niestety, reperkusje chujowego debiutu były oczywiste – płyta została wydana własnym sumptem, z marną promocją i nie zmieniły tego nawet propsy na skitach od czołówki sceny (i wtedy jeszcze szanowanego Flinstona).

Sama płyta w odniesieniu do polskiej sceny jest czymś naprawdę niezwykłym. Nie ma w Polsce produkcji, na której udziela się wokalnie aż tylu gospodarzy, przy czym każdy z nich prezentuje przynajmniej solidny poziom rapowania (a tutaj w większości jest to poziom bardzo dobry, lub wyżej). Należy zaznaczyć również fakt, iż w tej ekipie nikt się nikim nie „inspiruje”, jak to bardzo często bywa w takich kolektywach.

To właśnie ta różnorodność stylów jest główną siłą płyty. Tracklista jest ułożona nieszablonowo, dzięki czemu nie spotkamy się tu z upychaniem na siłę każdego członka zespołu do każdego jednego utworu, albo ułożeniem zwrotek wg określonego schematu. Ten zabieg eliminuje ewentualne znużenie do zera.

Bardzo mocną stroną są też podkłady, za które w większości odpowiada Szogun, a po odsłuchaniu płyty jednym z pierwszych skojarzeń z nazwą „Szybki Szmal” będzie oczywiście „Benger”. Na projekcie dominuje brzmienie południowe z okresu, kiedy powstał. Jest też parę spokojniejszych bitów (m.in. autorstwa Kixnare’a), jednak są one w zdecydowanej mniejszości.

Tekstowo raczej kręci się wokół dissowania polskiej sceny, picia, zaliczania dupeczek, jarania i stanów po nim, oczywiście, są też inne tematy, ale jak spokojniejsze bity – są one w mniejszości. I w tym momencie następuje paradoks, bo teoretycznie nad taką tematyką nikt się nie rozpływa, jednak tutaj sposób napisania i podania + bity + mieszanka stylów sprawiają, że chce się tego słuchać. Do tego dochodzą fajnie dobrani goście (Mes!).

Instant klasyk. A i tak, w najlepszym wypadku co drugi słuchacz zna z tej płyty co najwyzej track z Mesem i to tyle. Zasadniczo to tę produkcję równie dobrze można byłoby umieścić w serii „Przegapione” oraz „Niedocenione”. Szkoda.

10/10

Continue reading →
15.05.2012

Diox / The Returners - Backstage [2012]

15 komentarze
Wstępy i tego typu rzeczy w tym tekście sobie daruję, jak pisałem wcześniej– prologiem do tej recenzji jest wpis „7 grzechów głównych Dioxa”, w którym wypunktowałem wady tego grajka.

Myślałem, że premiera trochę się przeciągnie i wpis ten opublikuję równo tydzień po tamtym, jednak standardem u nas jest wystawianie płyt na półki parę dni przed premierą, więc zostałem zmuszony do przyśpieszenia.

Jeżeli ktokolwiek myślał, że Diox wreszcie poszedł po rozum do głowy (albo przynajmniej po progres), to jest w sporym błędzie. To już nawet nie jest powielanie błędów „Logiki Gry” – to jest nowa jakość. Oczywiście znacznie gorsza jakość, ponieważ na tej płycie na niższym poziomie jest wszystko: flow, teksty, nawet bity (co dla mnie bynajmniej zaskoczeniem nie jest).

Ale po kolei. O ile pierwsza solówka warszawiaka mogła w jakimś stopniu podobać się fanom porad życiowych, to przy okazji tej przewiduję odpływ nawet z tej grupy słuchaczy. Nie wierzę, że zbiór dyrdymałów zawarty w „Mnie to nie interere” jara kogokolwiek, z fana(tyka)mi Ostrego włącznie.

Nie lubię wklejać w recenzji wersów wyrwanych z kontekstu, bez względu na to, czy się nimi jaram, czy nie, jednak na tej płycie jest tyle perełek, że nie sposób wymienić choćby trzech:

„Czuję, że sprzedaję wszystko, tylko nie dupę” nawija Diox. A czym jest ten tani populizm, który serwuje nam od 1,5 roku?

„Teraz uniwersalne prawdy spalam płomieniem w środku” – mam nadzieję, że wrzucił tam też obydwie swoje płyty.

„To nie jest żadna wytwórnia hitów, być może dlatego nie cisnę kitu” - jak słyszę takie wersy to zastanawiam się, kogo ich autor chce oszukać?

Do tego regres we flow… Diox zupełnie stracił polot, którym zachwycał jeszcze w 2010. Odsłuchując niektóre utwory odniosłem wrażenie, że Diox bez HiFi nie istnieje. Tam znacznie lepsi koledzy ciągnęli go do góry, tutaj nie ma tego bata nad sobą, przez co chełpi się przeciętnością.

O bitach trudno napisać więcej, niż jedno zdanie. Returnersi wypalili się i jest to niepodważalny fakt. Prawdopodobnie zarazili się od gospodarza również brakiem polotu. Bity są w najlepszym wypadku przeciętne, a jak wiemy, dziś każdy umie robić przeciętne podkłady. Jeżeli ktoś liczył, że na tej płycie bity będą nieść gospodarza, to mocno się przeliczył.

Na koniec zostawiłem oczywiście hipokryzję, która wylewa się z tego materiału litrami. Poza ww. wcześniej wersami o paleniu banałów, czy też sprzedawaniu dupy, warto wymienić także płaczliwy track o samotności, który wspaniale brzmi szczególnie w zestawieniu z obracaniem grupies na koncertach. Najlepsze, czyli "Panie recenzencie" rzecz jasna zostawiłem na koniec. Trzeba mieć „jogurt pod czaszką”, żeby nagrać taki utwór, no ale chyba nikt nie spodziewał się po członku HiFi czegokolwiek więcej. Jako kontrpancz podam tylko, że Diox nie powinien oceniać otaczającej go rzeczywistości, bo nie był przy Bogu, kiedy Ten ją tworzył, albo w wersji ateistycznej nie zainicjował wielkiego wybuchu. Jeżeli trzymamy się tego rozumowania, to wszystkie swoje utwory może wyrzucić do kosza, co zresztą mu doradzam.

W sumie, to nie ma, czego podsumowywać, wnioski po przesłuchaniu tej płyty to ten sam zestaw hejtów co przy okazji „Logiki Gry” z tym, że pomnożony przez 2. Diox regres, Returnersi regres, teksty dno dna. Ocena to aż 3, ponieważ mimo wszystko Diox jakoś tam leci, a bity są przeciętne. Oczywiście w PROSTO i tak to puścili, czekam na cyrkle.

3/10



Continue reading →
14.05.2012

Trzeci Wymiar - Dolina Klaunoow [2012]

6 komentarze
Dolnośląski skład po raz drugi zrobił swojej płycie świetną promocję i po raz drugi efekt końcowy nie jest zadowalający. Czy naprawdę polscy słuchacze mają aż tak zamknięte głowy? O ile mogłem zrozumieć taką sytuację w 2007 czy 2009 roku, to w 2012 w głowie mi się nie mieści olanie płyty zajebistych raperów, którzy bez żadnych wątpliwości zmieściliby się w top 10 polskiego rapu.

Nie mówię, że płyta pozostaje zupełnie niezauważona, jednak większy fejm obserwuje się chociażby dookoła płyty chujowego grajka Dioxa, co mnie osobiście bardzo smuci.

Przejdźmy jednak do rzeczy – płyta miała wyjść jeszcze w grudniu 2010. Rozumiem obsuwy i inne tego typu rzeczy, jednak przez tyle czasu równie dobrze można nagrać kolejny materiał. Ostatecznie wydawnictwo ukazało się na rynku, a zapowiadane było w bardzo ciekawy sposób – jako składanka. Zazwyczaj takie „zagadki” są chujowe i już po 1-2 każdy wie, o co chodzi, jednak w tym wypadku Trzeciemu Wymiarowi naprawdę się udało, za co należą się propsy.

Bardzo ciszę się również z tego, że nie kontynuowano na siłę pomysłu 2 CD, który zupełnie nie sprawdził się przy okazji premiery poprzedniego krążka – całość była zwyczajnie nierówna. Na „Dolinie Klaunoow” selekcja była znacznie ostrzejsza, dzięki czemu wysoki poziom jest utrzymywany – poza paroma incydentami, o których później – przez całe 16 kawałków.

Trzeci Wymiar przez lata przyzwyczaił nas do bardzo wysokich skillsów i na tej płycie to się nie zmienia. Nie mamy do czynienia z żadnym regresem, jednak czy w przypadku takich umiejętności jest jeszcze miejsce na jakiś progres? Próbą odnotowania takowego jest „Dostosowany 2”, który pod względem nawijania mc’s jest na innym, niż cała reszta sceny poziomie. Podkreślam: pod względem nawijki, bo tekstowo jest to typowe ułożenie dla jak najłatwiejszego nawinięcia z pozorami sensu, a reggae śpiewak w refrenie to jeden z 3 słabych punktów płyty, o których wspomnę później.

Tekstowo jest parę wpadek, ale właśnie, tylko wpadek. Z pewnością nie jest tak źle, jak przedstawiają to pierwsze opinie po premierze płyty. Dolnoślązacy zawsze byli dobrymi tekściarzami i tutaj się to nie zmienia. Motywem przewodnim płyty miała być rzekomo hipokryzja i gra pozorów w otaczającym nas świecie, z naciskiem na scenę rapową. Rzekomo, ponieważ owej tematyki trzymają się głównie skity (dość dobre i oryginalne). W utworach również mamy nawiązania do lejtmotywu, jednak raperzy nie trzymają się go Tak mocno, jak chociażby na krążku ekipy Parias. Jak wspominałem wyżej, poza paroma wpadkami nie ma się do czego przyczepić.

To samo można powiedzieć o gościach. Te-tris wczuł się w swoją gościnkę jeszcze bardziej niż gospodarze, podobnie Peja i PIH. Tak właśnie powinny wyglądać gościnne występy na każdej płycie. O pozostałych featach wspomnę później.

Bitowo nie ukrywam, że liczyłem na więcej takich klimatów, jak w tytułowym singlu. Bardzo dobrze oddana muzyczna atmosfera cyrku zaostrzyła mój apetyt na spójność albumu w tym aspekcie, niestety, jestem po trosze zawiedziony. Znani z poprzednich płyt zespołu producenci spisali się bardzo dobrze, jednak muzycznych nawiązań do cyrku jest jedynie garstka. Liczyłem na więcej, jednak oceniając sam poziom bitów również nie znajduję słabych punktów.

Na koniec o ww. słabszych stronach: Wpadka nr 1, czyli Ras Luta – nie jestem hejterem reggae, jednak jego refren jest zwyczajnie chujowy, do tego zupełnie nie pasuje do kawałka. Wpadka nr 2, czyli refren Nulla w tracku z Te-Trisem – czemu nikt nie wychwycił faktu, że wyszło to po prostu źle? Na „Złodziejach Czasu” ten sam raper naprawdę dobrze zaśpiewał refren w takich klimatach w kawałku „Złap za broń”, więc tym bardziej nie rozumiem, po co upychać chujowiznę na płycie? Wpadka nr 3, to Fokus, który po zajebistej płycie na featy daje odrzuty odrzutów odrzutów, bo inaczej jego zwrotki nie da się określić.

Ogólnie płyta spełniła pokładane w niej nadzieje, co już jest jakimś osiągnięciem. Nullo, Szad i Pork nie wychodzą z formy, zarówno w kwestiach rapowych, tekstowych, i jak i przy doborze bitów. Całość jest wolna od nadmiaru „bogactwa”, który był poważnym minusem poprzedniej produkcji. Zgodnie z obietnicą zawartą w jednym z utworów czekamy na solo Porka w 2013, które ma wszelkie predyspozycje do zostania płytą roku.

8,5/10



Continue reading →
10.05.2012

Familia HP - Misja [2012]

13 komentarze

Jedną z gorszych rzeczy na naszej scenie są z pewnością dinozaury, które zatrzymały się w czasie i -co jeszcze gorsze- myślą, że dalej są zajebiste. W Polsce jest parę takich ekip, jedną z nich jest łódzki skład Familia HP.

Na wstępie zaznaczam, że nie jestem uprzedzony do Oxy’ego i Thomassa, a „Miejskie wibracje” sprzed dekady naprawdę mogły się podobać. Jednak w obliczu faktu, iż obaj dżentelmeni stoją w miejscu nie sposób nie wysmażyć paru hejtów na tę dwójkę.

Przede wszystkim zdumiewa fakt, iż płyta była dość marnie promowana. Jest to o tyle dziwnie, że nie jest to kolejny polski nielegal, tylko płyta, na której pojawia się sam WC. Tak, ten WC. Jak można, mając takie narzędzie, tak spierdolić promocję?

W sumie, to odpowiedź na to pytanie pada zaraz po odpaleniu płyty. Jak można tak rapować po 18 latach na scenie? Jeszcze gorsze jest to, że gospodarze nie widzą w tym problemu, a sami nawijają o tym, że nie mają zamiaru kończyć swoich "karier". Z pewnością cała rapowa polska czekała na tego rodzaju oświadczenia.

W pozostałych utworach warstwa liryczna również trzyma ten sam, niski poziom. Przewidywane rymy, banały w treści, chujowe pomysły na kawałki – to pierwsze, co przychodzi do głowy na temat tej płyty.

Produkcyjnie jest nieźle, ale tylko nieźle. Jak wspominałem wiele razy, dobre bity na polskich płytach to już standard, a podkłady na tej płycie nie wybijają się ponad ten poziom. O.S.T.R. i BobAir dali radę, ale nie wspięli się nawet o pół poziomu wyżej ponad swoją normę.

W kwestiach flow mamy do czynienia ze spodziewanym, lichym poziomem gospodarzy, którzy jak wspomniałem wyżej, zatrzymali się w czasie i co gorsza, nie mają zamiaru ruszyć się nawet o pół kroku do przodu. Permanentny brak flow i drewniane ułożenie rymów to ich cechy charakterystyczne, zaś oni sami mają chyba fetysz drewna.

Jedynym mocnym plusem tej produkcji są rzecz jasna goście. Legenda west coastu, czyli WC, Warszafski Deszcz (doceńmy, rzadko występują razem) czy nawet O.S.T.R. dali zwrotki lepsze o parę(naście) poziomów od gospodarzy, co jednak specjalnie nie dziwi. Najlepiej o tej płycie świadczy fakt, że prowadzących zjedli nawet Procentee i Frenchman.

Łódzki skład nadal kontynuuje linię chujowych płyt. Jest o tyle lepiej, niż parę lat temu, że teraz robi to jednak na nielegalu, co się chwali, ponieważ żal taką chujowiznę pchać na półki sklepowe. Czy rapowanie (bez flow) banałów to tytułowa misja łodzian?

2/10

Continue reading →

7 grzechów głównych Dioxa

15 komentarze
Do napisania tego krótkiego tekstu skłoniły mnie – a jakże – ultrachujowe single z nadchodzącego (niestety) wielkimi krokami, nowego albumu członka HiFi Bandy. Tekst ten jest prologiem do recenzji płyty „Backstage”, głównie żebym mógł w niej skupić się na płycie, bez rozwodzenia się nad słabymi stronami gospodarza, niezwiązanymi z ww. płytą.

Problem Dioxa jest o wiele bardziej złożony, niż mogłoby się wydawać. Jak wskazuje tytuł – podzieliłem go na 7 kategorii, które w jakimś stopniu łączą się ze sobą, jednak każdy z nich ma inne meritum.
 
Grzech nr 1 – freestyle.
Dla młodszych słuchaczy jest to pewnie zdziwienie, ale tak, Diox był kiedyś fristajlowcem. Mnie to akurat jakoś mocno nie dziwi, ponieważ w Polsce fristajlowcy, którzy nie umieją napisać dobrego tekstu na kartce to niejako standard, w który niestety wpisywał się także warszawiak. Chujowe teksty, brak panczy – to krótka charakterystyka jego wyczynów na fristajlu. Bogu dzięki, że zdecydował się na zakończenie tego wstydliwego epizodu swojej „kariery” i nie wspomina o nim zbyt często.


Grzech nr 2 – dickrider Eldo
Jak wiemy, Diox przez bardzo długi czas próbował zaistnieć na fejmie Eldo. Pomijając to, że obecnie prezentują ten sam, niski poziom, to jednak kiedyś tak nie było i bycie hajpmenem uszatego zwyczajnie się opłacało. W ramach obopólnych korzyści Diox był regularnie zapraszany na płyty Eldoga, piastował także funkcję nadwornego grafika, z czego również uszczknął troszkę fejmu. Z pewnością bardzo mu się to opłaciło, chociaż w oczach ogółu słuchaczy widziany był jako dickrider Eldo, który za fejm zrobi wszystko. Pytaniem otwartym pozostaje, dlaczego zapomniał o koledze po wypłynięciu na szerokie wody?


Grzech nr 3 – ksero Pezeta.
Kolejnym poważnym problemem Dioxa jest również zapomniany przez ogół, wstydliwy etap twórczości, czyli nadmierna fascynacja Pezetem. Swego czasu zarzuty o kserowanie Pezeta mieściły się w znanym żarcie: „Idzie ulicą Diox i spotyka Pezeta. Mówi: Siema Pezet! A Pezet na to: No siema Pezet”. Z czasem Diox odnalazł własny styl, jednak nie różni się od Pezeta jakoś diametralnie, a sam fakt kserowania tłumaczy inspiracją tymi samymi raperami zza oceanu. Jednak takie tłumaczenie oscyluje na granicy kłamstwa, co wykażę w punkcie 4.



Grzech nr 4 – braki w wiedzy rapowej.
Generalnie to nie wymagam od raperów wiedzy na poziomie Rysia, jednak fajnie, jakby raper mniej więcej orientował się w ważniejszych płytach zza oceanu. Jednak w niedawnym wywiadzie u Sokoła w radiu Roxy niewiedza Dioxa została drastycznie obnażona.Standardowe "Słucham klasyków, które żyją we mnie od dawna", aka nie wiem nic o rapie, więc nie pytaj. Do tego jeszcze parę innych kwiatków, m.in. o Notoriousie, polecam przesłuchać wywiad.


Grzech nr 5 –spoczęcie na laurach po sukcesie HiFi.
W podsumowaniu tym nie mogło zabraknąć tego podpunktu. Do drugiej płyty HiFi Bandy (23:55) trzymałem kciuki za całość i jako ex słuchacz Eldo uważałem, że komu jak komu, ale Dioxowi sukces się należy. Z nieskrywanym zadowoleniem obserwowałem, jak warszawiak wraz z zespołem pokonuje kolejne szczeble drabiny prowadzącej do „mainstreamu”. Dotarł i co? Oczywiście spoczął na laurach. Wszystko, co wydarzyło się w "karierze" Dioxa, to już tylko i wyłącznie równia pochyła – jej 2 dość ważne części przedstawiam w punktach 6 i 7.

Grzech nr 6 – nierówność występów gościnnych.
Jak wspomniałem w punkcie nr 6 – Diox nałapał dość sporo fejmu. Zagospodarował go zgodnie z naszymi krajowymi standardami, tzn. dogrywanie się na zasadzie: gdzie-tylko-się-da, w celu powiększania fanbase’u. Nic nie mam do takiej taktyki, jednak warszawiak przesadził z częstotliwością featów i to bardzo mocno. W pewnym momencie pojawiał się na trackliście co drugiej bardziej znanej płyty, co zawsze spotykało się z tym samym komentarzem: „niedługo otworzę lodówkę, a tam Diox”. Hurtowa ilość nagrywanych zwrotek przekłada się rzecz jasna bezpośrednio na ich jakość. Diox potrafi nagrać świetny feat ("Odkąd ostatnio gadaliśmy"), po czym na następnej płycie koncertowo spierdolić utwór, w którym wystąpił („A pamiętasz jak?”).

Grzech nr 7 – kariera solowa (?).
Ostatni grzech, który będzie także wstępem do recenzji „Backstage” dotyczy rzecz jasna „kariery” solowej. Teoretycznie decyzja o rozpoczęciu działalności pod własnym szyldem powinna wiązać się z naturalnym krokiem w przód. W wypadku Dioxa – nic z tych rzeczy. Pierwsza solowa płyta, czyli zapowiadana od 1410 „Logika Gry” była jedną z gorszych płyt 2011, spośród tych, które przebiły się do świadomości szerszego grona słuchaczy. Prawienie banałów stało się znakiem rozpoznawczym nieźle zapowiadającego się rapera. Nowa płyta zwiastuje podobny poziom i nic nie wskazuje na to, żeby cokolwiek miało się zmienić. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że ludzie to kupują. Rozumiem, że publiczność w Polsce jest stosunkowo mało wymagająca, ale aż tak? AŻ TAK?

Podsumowując – Diox wydawał się spoko typem, jednak im dłużej obserwuję jego „karierę”, tym bardziej w to wątpię. Po premierze „Logiki gry” otwarcie mówił o tym, że banalna warstwa tekstowa jest świadomym zabiegiem, co było uwłaczaniem inteligencji słuchaczy. Po nadchodzącej płycie nie spodziewam się nic nowego, jednak w tym momencie nie pokuszę się o ostatecznego podsumowania jego osoby  – a nuż „Backstage” okaże się całkiem niezłe?




Continue reading →
8.05.2012

V.A. - Drużyna Mistrzów [2012]

8 komentarze

Na wstępie chciałbym przeprosić czytelników za to, że reklamuję tutaj takie chujowe płyty, ale naprawdę nie spodziewałem się aż tak skrajnie beznadziejnej produkcji.

Generalnie daleki jestem od oceniania płyty przez pryzmat tego, kto robi jej reklamę, tak samo było także z „Drużyną mistrzów”. Jeżeli byłaby to składanka na zasadzie „zbieram kolegów i sobie rapujemy, he he”, to nawet bym tego nie ściągnął, jednak na trackliście znalazło się parę ksywek, które względnie cenię (Sokół, Gedz, Kajman, Pih), oraz parę raperów, którzy reprezentują przeciętny poziom (Pono, Borixon, Żółf).


Jednak "Niech wam plusy nie przysłonią minusów". Pierwszy z nich, to długość całości. Niestety, ale dopiero po odpaleniu płyty odkryłem, że znajduje się na niej aż 35 utworów, wcześniej jakoś mi to umknęło. Stwierdziłem, że trudno, w kilku rzutach, ale odsłucham.

Oczywiście była to karkołomna decyzja. Płyta nie jest słaba, nie jest chujowa, nie jest mizerna. Jest znacznie, znacznie gorzej - jest to najgorsza płyta, jaką miałem okazję przesłuchać i mówię to bez cienia przesady.

Naprawdę nie znajduję tutaj prawie żadnych plusów. Prawie, bo czym są dobre tracki Kajmana z Borixonem oraz Piha przy 33 chujowych utworach? Zresztą, nawet oni nie pojechali na swoim poziomie. Pozostałych gości (poza wyjątkami) można określić jednym słowem: tałatajstwo.

Na podkładach usłyszymy festiwal (prawie samych) nołnejmów, którzy mentalnie, a także pod względem skillsów dalej tkwią w okolicach przełomu tysiącleci.

Zasadniczo jedynym plusem tej składanki jest względne trzymanie się przez gości tematyki propagowania zdrowego stylu życia. Już widzę jak ci wszyscy osiedlowi rezydenci zamiast siedzieć cały dzień na ławce grają w kosza przy tych dźwiękach.

Na koniec jeszcze ciekawostka, po raz pierwszy od naprawdę dawna nie byłem w stanie przesłuchać płyty do końca, ostatnie tracki to już były skipy i modlenie się o koniec, co jest najlepszym świadectwem dla tej chujni.

0/10 + 0,5 za pozytywny przekaz dla degeneratów (przy 35 trackach może coś zostanie im we łbach) oraz „trening picia uczy sikać bez rozpinania spodni” = 0,5/10



Continue reading →
7.05.2012

Zeus - Co Nie Ma Sobie Równych [2008]

13 komentarze
 Pierwszy odcinek evergrennów z pewnością nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Znana, powszechnie lubiana i szanowana (ale nie klasyczna!), pierwsza legalna płyta Zeusa z Łodzi.

Ta produkcja to dla mnie pewien fenomen – raper nie dał Bóg wie czego, nie odkrył także prochu w żadnej z kwestii rap-rzemiosła. Teoretycznie pasuje tutaj znany cytat: „dobra płyta, na dobrych kurwa bitach”, jednak ta płyta ma w sobie coś więcej.

Nie jestem sezonowcem, który poznał łodzianina dopiero przy okazji legalnego debiutu, jednak do jego wcześniejszych dokonań –delikatnie mówiąc– nie pałałem miłością. Po prostu uważałem go za niezłego rapera, z którego mogą być ludzie, ale na razie jest jeszcze sporo za słaby.

Prawdziwym paradoksem jest fakt, że nawet w punkcie wyjścia do legalnej kariery, czyli demie na konkurs WuDoo, Zeus nie prezentował nieziemskich skillsów. Ba, nawet w pierwszej wersji „Tak to się żyje tu” wręcz gonił bit, co w świetle zwycięstwa w ww. konkursie mieni się jako kuriozum (z drugiej strony konkurs ten swego czasu wygrał zespół VNM-a, więc nie wymagajmy niewiadomo czego).

Tymczasem raper przeszedł przyśpieszoną metamorfozę i już jesienią 2008 roku rozjebał jednym z najlepszych debiutów w historii polskiego rapu. Szanse na taki obrót sprawy oscylowały w okolicach 20%. A jednak, udało mu się. I to praktycznie bez żadnej pomocy osób trzecich.

Płyta mimo upływu tych 4 latach nie zestarzała się ani o jotę. Zaraz malkontenci przyczepią się, że 4 lata to nie jest nie wiadomo ile, i w ogóle to poziom w 2008 był już dość mocny, jednak ja uważam, że 4 lata to taki okres, po którym można ocenić to, czy materiał nadaje się do regularnych powrotów, czy raczej należy wrzucić na player w przypadku posiadania związanych z nim jakichś fajnych wspomnień.

W tym wypadku bezdyskusyjnie jest to opcja nr 1. Płycie nie brakuje naprawdę niczego. Świetne teksty, które propsował nawet znany w pewnych kręgach rudy fanatyk poezji, także nie jest to przypadek. Doskonałe, bezbłędne latanie po bitach, które mimo, że opierają się na przeruchanym na wszystkie strony patencie, to jednak mają w sobie „to coś” i nie da się przy nich usiedzieć w miejscu. A przecież jest to zasługa gospodarza, ponieważ to on w pojedynkę wyprodukował wszystkie podkłady. Do tego brak bolączki co drugiej polskiej płyty, czyli świetne, hiphopowe refreny – naprawdę brak tutaj słabych stron. Wprawdzie jak wspomniałem wyżej, gospodarz nie wymyśla prochu, jednak w hiphopowej konwencji wycisnął wszystko (<skrecz> wszystko) co najlepsze.

Należy także wspomnieć dobry koncept, czy raczej „koncept” płyty, czyli podział na wesołą, oraz smutną część. Niby nic, a jednak jest jakiś wspólny mianownik poszczególnych kawałków, a płyta nie jest zbiorem przypadkowych utworów z poszczególnych sesji. Nie zapominajmy także o ciekawych skitach, które mimo, że przy którymś przesłuchaniu irytowały długością, to są ciekawie pomyślane i na pewno unikatowe w skali kraju. O dziwo, po latach ich długość z minusa stała się plusem – nie osłuchały się do granic możliwości.

Wybór kawałków, które są pewniakami do evergreenów jest naprawdę trudny. Zasadniczo, to na całej płycie kosa goni kosę i ciężko wskazać konkretnych faworytów. Sam najczęściej wracam do „Patrz”, „Nowy dzień” oraz „Jestem tu”. Uważam, że przy takiej długości płyty (63 minuty, 14 utworów) 3 typy wystarczają w zupełności. Polecam każdemu, chociaż pewnie każdy już zna.

9/10





Continue reading →
6.05.2012

Evergreeny - nowy cykl na blogu

4 komentarze
 Kolejny pomysł człowieka z samymi dobrym pomysłami, czyli mnie. Wiem, że idea evergreenów to nic nadzwyczajnego, jednak nie mam zamiaru powielać schematów i dawać w tej serii kolejno: Skandalu, Nastukafszy, Muzykę Klasyczną, Flexxip Smarkiego i inne tego pokroju oczywistości.

Nie jest to seria „klasyk”, „klasyk na weekend” czy coś w tym rodzaju. Będę prezentował wiecznie zielone polskie rap płyty, których wieczna zieloność wcale nie jest tak oczywista. Z pewnością pojawią się tutaj produkcje, których człowiek o zdrowych zmysłach w ogóle by nie przesłuchał, a co dopiero do nich wracał.

Jednak do tematu staram się podejść możliwie najbardziej obiektywnie. Nie będzie płyt, którymi jaram się, a które obiektywnie są słabe/średnie (istnieją takie, he he). Oczywiście będzie również trochę płyt, które są powszechnie znane, ale które równocześnie nie są klasykami, bądź ich potencjalna klasyczność jest przedmiotem sporu i kontrowersja ta nie została w dalszym ciągu rozstrzygnięta.

Płyty prezentowane w tym cyklu muszą mieć minimum 2 lata, ale w przypadku takich produkcji będzie to raczej coś na granicy częściowego prorokowania, niż 100 procentowego przekonania.

Pierwszy odcinek serii na dniach. Raczej zacznę od bardziej oczywistych płyt, kontrowersje pojawią się po paru pierwszych wpisach, w zależności od przyjęcia się (lub nie) cyklu.

Kolejne koncepcje na serie wkrótce, mam już parę pomysłów i szkice tekstów. Jak ktoś ma jakieś konkretne propozycje to piszcie w komentarzach.

Continue reading →
5.05.2012

Hukos - Knajpa Upadłych Morderców [2012]

15 komentarze
 Kiedyś współczułem Hukosowi, że pomimo wydania całkiem niezłej płyty był znany przede wszystkim z chęci zajebania prezydenta. Teraz współczuję mu z powodu potężnego przehajpowania jego pierwszego legalnego wydawnictwa.

Od dawna wiadomo, że polskie wytwórnie poszły po rozum do głowy agencji PR i wiedzą, jak nakręcić hajp na tak naprawdę losową produkcję. Przy włożeniu odpowiedniej ilości sił oraz chęci schemat ten sprawdza się w 99% przypadków. Rzecz jasna tak samo było z albumem członka Famy Familii.

Najczęściej kontynuacją ww. schematu jest moment pęknięcia balonika, który zazwyczaj łączy się z mniejszym lub większym rozczarowaniem. Oczywiście mówię o ogarniętych słuchaczach, bo gimbusy i tak łykają wszystko (co można ładnie zaobserwować na fanpage VNM-a, polecam).

Przed przesłuchaniem płyty polecam również długi, 4-ro częściowy wywiad z Hukosem. Dzięki niemu parę kwestii oraz plotek zostaje wyjaśnionych i na pewno pozwala zobiektywizować ocenę płyty. Ja np. byłem gotowy słać chuje na Step za przekładanie premiery, tymczasem okazuje się, że była ona przesuwana na życzenie gospodarza.

Z wywiadu warto wychwycić tłumaczenie odnośnie powodu  przekładania premiery – Hukos mówi tam coś o „pieprzonym perfekcjonizmie”, po czym w paru utworach raczy nas słabej jakości przyśpieszeniami, czy też followupami wplecionymi z gracją przysłowiowego słonia w składzie porcelany. Są to pierwsze i najpoważniejsze minusy płyty – dawno nie słyszałem tak topornych i tak sztucznych nawiązań do klasyków. Przyśpieszenia stoją na niewiele wyższym poziomie. Jeżeli tak wygląda choćby połowiczny perfekcjonizm Hukosa, to podejrzewam, że osoba recenzująca pierwsze wersje utworów dostawała krwotoku z uszu.

Nie samymi przyśpieszeniami i followupami człowiek żyje, więc warto wymienić również pozytywne strony, ponieważ jest ich zdecydowanie więcej. Przede wszystkim są to dobre pomysły na kawałki. Nie odnotowałem notorycznego u innych raperów zlewania się ze sobą tracków, co jest plusem. Koncepty na poszczególne kawałki, czy to o relacjach damsko-męskich, czy o złej karmie, czy też o politycznych faktach i mitach są jasno określone i gospodarz stara się ich trzymać, nie ograniczając się do nawiązania do tytułu w paru wersach.

Same teksty również są godne pochwały – Hukos ma coś do powiedzenia i wie, w jaki sposób chce to wyrazić. Trafne przemyślenia, emocje, obserwacje otaczającego świata, wszystko odpowiednio wyważone – bez wygrzewek i wczuwek w wieszcza narodowego pasują do gospodarza jak ulał. Zasadniczo jest to najmocniejszy punkt płyty i gospodarz wydaje się zdawać sobie z tego sprawę.

Wydawało się także, że Hukos wie o niedostatkach w swoim flow, tzn. wszystko jest dobrze, póki białostoczanin nie zaczyna kombinować. Do tego momentu Hukos przy pomocy swojego mocnego głosu świetnie siedzi na bitach i rządzi nimi, nigdy nie ma miejsca odwrotna sytuacja. Jednak kiedy tylko zaczynają się przyśpieszenia, czy też refreny w stylistyce chopped and screwed, zaczyna się również linia pochyła jakości poszczególnych utworów. Szkoda, że osoba odpowiadająca za ostateczne szlify materiału nie wychwyciła tego.

Były plusy, były minusy, czas na kwestie neutralne. Tak, zgadliście, chodzi o bity. Niestety, ale poza wyjątkami niczym się nie wyróżniają. Oczywiście, na płycie znajdzie się 4-5 naprawdę zajebistych podkładów, jak np. te autorstwa Donatana czy Kixnare'a, ale na tym ta wyliczanka się kończy. W wywiadzie Hukos podkreślał, że wielokrotnie zmieniał bity do poszczególnych kawałków – słysząc to samo nasuwa się pytanie, czy na pewno było to dobre posunięcie? Jeżeli tak, to jak wyżej – nie chciałbym usłyszeć pierwszych wersji utworów.

Drugą neutralną kwestią są goście. Mimo, że można usłyszeć liczne głosy, iż przeszkadzają oni gospodarzowi, pozwolę sobie nie zgodzić się z tymi opiniami. Hukos owszem, jest dobry, ale podejrzewam, że zamęczyłby nas w 17 utworach, po 3 zwrotki każdy, bez żadnych urozmaiceń.

Same featy niby nie brzmią, jakby były nagrywane na odczepnego, jednak w żadnym wypadku (poza Zeusem i Cirą) nie jest to standardowy poziom danego rapera. Dla Hukosa jest to i plusem i minusem, ponieważ dzięki temu nie został zjedzony w żadnym numerze. Najlepszy gościnny utwór to oczywiście „Wszystko płynie”, który bez Zeusa i Ciry nie miałby racji bytu.

Wbrew temu, jak wielu chciałoby widzieć tę płytę – nie jest to taki wjazd na legal, jak chociażby w przypadku Zeusa. Szkoda, ponieważ Hukos miał ku temu zarówno potencjał jak i promocję oraz możliwości. Jeżeli do tego dodamy długi proces powstawania całości, możemy czuć się lekko rozczarowani.

Nie jestem w stanie pojąć, czemu w przeważającej większości opinie o tej płycie wyrażane są w tonach od „świetna produkcja, czołówka” do (o zgrozo) „płyta roku”. Szczególnie poważną przesadą jest to pierwsze stwierdzenie. Każdy, kto się pod nim podpisuje, jest niespełna rozumu, a raczej słuchu. Nie uświadczymy tutaj NIC nadzwyczajnego, ani nic nowego. Po prostu, dobra płyta, na dobrych kurwa bitach i tyle. Ocena uwzględnia fakt, iż rap zaangażowany społecznie nadal jest w Polsce stosunkowo niszowy. W przeciwnym wypadku byłoby niżej.

8/10


Continue reading →
2.05.2012

Kamel - Droga Kamelita [2012]

10 komentarze

Kamel – niby ludzie powinni go kojarzyć, jednak po słynnym WBW 2004 został niestety trochę zapomniany. Niesłusznie, bo nie wychodził z formy, można było go usłyszeć m.in. na Fandango Mixtape, na którym to znalazł się słynny „Alkoholik” z klasycznymi już wersami:

"Jestem gościem, który kurwa non stop chleje
Wciąż pytają: kiedy detox? Jakbym był Drejem"
[pisownia fonetyczna oczywiście]

Kamel miał potencjał, jednak nie wiedział o tym nawet ten słuchacz, który siedzi w rapie trochę głębiej – nie wiem czemu, ale jakoś w świadomości (ogólnopolskiej części) słuchaczy jakoś nie zaistniał, nad czym ubolewam. Dwa pytania powtarzające się w dyskusjach o jego płycie to: „Czy to ten z WBW” (ogarnięci słuchacze) i „Co to za nołnejm” (śmiecie).

Byłem zdziwiony, kiedy przeczytałem zapowiedzi jego płyty, ponieważ myślałem, że podzielił los swojego kolegi (z którym notabene miał nagrać płytę – przyp. red.) Siwego Dyma, którego solówka zapowiadana jest od 1410 i jak na razie ani widu, ani słychu.

Obiecujące single, utrzymane w całkowicie odmiennej stylistyce nie pozwalały zapomnieć o dacie premiery tej produkcji. Chociaż niestety, jak wspomniałem już wyżej – mało kto te single sprawdził.

Inną kwestią jest chujowa promocja, którą organizował tylko i wyłącznie sam Kamel – płyta miała wyjść w 2011, potem nastąpiła klasyczna już obsuwa, podczas której nie było żadnych informacji o powodach, albo przynajmniej nowej daty premiery. Nie lubię takich sytuacji, ale przestało mnie to już dziwić.

W końcu wyszła, znienacka, co też nie wyszło jej na dobre, ponieważ przy tak nędznej promocji, w kwietniu już praktycznie nikt na ten materiał nie czekał. Nie jest to bardzo dziwne, ponieważ jak nawinął Smarki „Jest nadmiar muzyki, jest nadmiar śmieci”, więc balonik należy pompować, bo to nie te czasy, kiedy za raperami się chodziło, a rocznie premierę miało 5 albumów, z czego każdy znało się na pamięć.

Ale pomijając już te wszystkie niuanse (o których musiałem wspomnieć, ponieważ nawet wśród czytelników tego bloga są osoby, dla których Kamel jest nołnejmem) czas na główną część, czyli co Kamel wykminił przez te parę lat klejenia płyty.

Zgodnie z zapowiedziami – jest to swoisty kolaż przez zajawki rapera. W tzw. materiałach prasowych padało określenie „eklektyczny materiał” i trzeba przyznać, że nie zostało ono użyte na wyrost. Naprawdę dawno nie słyszałem AŻ TAK przekrojowej płyty. Znajdziemy tutaj naprawdę wszystko: od g-funku, przez dirty south, elektronikę, klasykę, nawet po zajawki z ostatniej płyty Mesa. Ma to odzwierciedlenie także w ilości producentów – jest ich aż 8. Od nołnejmów typu mr. Onte, przez w miarę znanego Czarlsona, aż po rozpoznawalnego BobAira. Producenci nie zawiedli, a Kamel ma dobre ucho do bitów i umie dobrać odpowiedni podkład zarówno do solidnego rozpierdolu, jak i  do poruszających rozkminek.

W parze z muzyczną różnorodnością idzie również bogate spektrum tematów poruszanych w poszczególnych kawałkach. Naprawdę nie można narzekać na nudę, znajdziemy tutaj niemalże wszystko: zarówno tracki o ruchaniu dupeczek i furach, jak i te zaangażowane politycznie, a także miłostki, liczne rozkminki, a ukoronowaniem tego przekroju tematycznego jest ostatni track, będący swoistym katharsis gospodarza, który to –zwłaszcza po prezentowaniu przez całą płytę luźnego podejścia do życia- jest sporym zaskoczeniem.

Jak wszystko, to wszystko – różnorodnie jest również w kwestii gości. Mamy Tetrisa czy Kedyfa, ale także reprezentantów drugiego bieguna rapgry – Sobotę czy Ciecha. Prócz tego jest jeszcze parę mniej lub bardziej spodziewanych osób, z których najmocniej swoją obecność odznaczyli Abel i Mops ze Smagalaz, ten pierwszy jest naprawdę w megaformie. Całkiem przyjemnie wyszedł także śpiewany refren w ostatnim numerze.

Jak w tak niespójnym klimacie odnalazł się gospodarz? O dziwo naprawdę dobrze. Kamel potrafi nawinąć pod niemal każdy bit, zawsze na tym samym, wysokim poziomie. Niezależnie, czy są to przyśpieszenia na elektronice, czy też lazy flow na laid backowym bicie – gospodarz bezbłędnie odnajduje się w każdej konwencji, co się ceni.

Podobnie jest w kwestii tekstów. Są proste, ale nie prostackie, czyli dokładnie takie, jak powinny być. Oczywiście, znajdziemy tutaj też trochę gier słownych, czy nawiązań do szeroko pojętej kultury, ale wszystko w granicach rozsądku, co bardzo cieszy. Godne pochwały jest również to, że Kamel bez problemu odnajduje się w każdej tematyce, czy nawija o miłostkach, czy o furach nie słychać w tym ani krzty sztuczności. Taka niewymuszona uniwersalność podparta naprawdę dobrymi tekstami to prawdziwa rzadkość, fajnie w końcu trafić na taką płytę.

Przy takim poziomie różnorodność płyty jest niewątpliwym plusem. W jakimś wywiadzie Kamel odniósł się do wypowiedzi VNM-a, że pierwsza płyta powinna być swoistą wizytówką rapera. Ta produkcja z pewnością spełnia to zdanie w 100 procentach.

Płyta jest niewątpliwie warta sprawdzenia. Bez względu na to, jaki nurt rapu preferujesz – tutaj na 99% znajdziesz coś dla siebie. Owszem, reszta płyty może ci nie przypaść do gustu, jednak te dwa-trzy numery w stylistyce, którą się jarasz na pewno docenisz, ponieważ Kamel jest naprawdę dobrym MC, który umie sam pociągnąć cały track, co wcale nie jest yak oczywistą umiejętnością, jak mogłoby się wydawać. Dla otwartych głów polecam zaś całą płytę, ponieważ jest dobrym kolażem po różnorodnej stylistyce, na naprawdę dobrym poziomie.

Skoro wizytówka w postaci eklektycznej płyty ujrzała światło dziennie, to pozostaje czekać na bardziej koncepcyjne (przynajmniej w przypadku bitów) albumy. Mam nadzieję, że informacje o nagranych 2 kolejnych albumach to nie czcze gadanie, tylko w 2013 Kamel wjedzie z porządną promocją kolejnym albumem, trafiając do większej rzeszy słuchaczy, ponieważ ten znajdzie się raczej w rubryce "przegapione".

8,5/10


Continue reading →

Kategorie