Tym razem pod swoje skrzydła wzięła najbardziej niedocenionego zawodnika warszawskiej wytwórni. I mimo, że troszkę spuściła z tonu, to jednak klątwa Aptaun trwa.
Jeżeli mówi ci coś nazwa "Bez Cenzury" to z pewnością również czekałeś na solówkę rapera, który do tej pory działał raczej w komitywie, jednak zawsze było słychać, że ma potencjał - czy to w bitach, czy w surowej, mocnej, ulicznej nawijce. To właśnie ona sprawia, że przy wejściach takich jak " Wiesz o czym mówię, jak to znasz / Osiedla Targówek reprezentant" nie sposób uniknąć ciar na plecach.
Ostatnimi czasy Siwers nieco zmieniał kierunek i szedł bardziej w stronę nowocześniejszych bitów, zaś rapowanie odstawił nieco na drugi plan. To, co tworzył na nowej drodze również wybijało się ponad przeciętność (bity na płycie z Parzelem!!!). Wtedy zacierałem ręce: to teraz solówka na takich podkładach i fejm będzie się zgadzał.
Niestety, ale reprezentant Aptaun postanowił zrobić w tył zwrot i osadzić swój album w surowej konwencji lat '90. Jak pisałem wyżej - ma on papiery również na tworzenie podkładów w takim klimacie, ale w dobie boomu na rap jest to średnio pożądane. Gdyby uderzył w ton późniejszych dokonań, to miałby konkretnego asa w rękawie - słuchajcie, wyróżniam się naprawdę świeżymi, nowoczesnymi i niesztampowymi bitami, sprawdzajcie.
Tak się nie stało, w związku z czym jedyne, co może powiedzieć to: kolejna nowojorska płyta, posłuchajcie. Dla przeciętnego słuchacza może i brzmi to atrakcyjnie, ale na pewno się nie wyróżnia. Takie postawienie sprawy nie jest rzecz jasna równoznaczne z negatywną oceną produkcji, bo nie sposób się na taką zdobyć: członek BC doskonale wie, o co chodzi w takiej stylistyce i prezentuje na to bez zbędnych ceregieli.
Bity pozostały surowe, natomiast flow i wokal zmiękły i ten kontrast wcale nie jest pozytywny. Zapewne Siwers chciał tutaj wprowadzić coś nowego, ale efekt jest delikatnie mówiąc nie najlepszy - mimo, że nawija dobrze i generalnie nie ma się do czego przyczepić, to nie odnotujemy tutaj ani jednego wersu zarapowanego w taki sposób, jak wyżej wspomniane wejście z "Reprezentuje Siebie". A przecież to właśnie taki sposób sprawdzałby się w tym wypadku najlepiej.
Tekstowo nie ma się za bardzo nad czym rozpisywać, po prostu jest to uliczna płyta. Jak to na takich produkcjach: zdarzyło się parę wpadek, ale (poza nieudanym "44 wersy") są to dosłownie pojedyncze wersy. Trochę za dużo tutaj rapowania o rapowaniu i słabych gości - jest ich aż 16, więc daruję sobie rozpisywanie kto dał radę, a kto nie. W dwóch utworach pięknie zaśpiewała niezawodna Ania Kandeger.
W ten sposób kolejny raper z potencjałem gubi go gdzieś po drodze. Siwersa stać na to, żeby rozpierdolić również w klasycznej konwencji, ale nie wiedzieć czemu "Bez Ceregieli" żadnym rozpierdolem nie jest. Ciężko również doszukiwać się plusów za nowatorskie podejście, którego zwyczajnie brak. Szkoda.
7/10