30.09.2012
26.09.2012
KOMENTARZ KAABANA: PeeRZet vs Białas/Tomb/Solar
KOMENTARZ KAABANA: PeeRZet vs Białas/Tomb/Solar
Zapraszam do zapoznania się z moim debiutem w serwisie GlamRap.pl.
25.09.2012
Slums Attack - Całkiem Nowe Oblicze 2 [2012]
Bardzo cieszę się z tego, że przed
przesłuchaniem „CNO 2” postanowiłem wrócić do „Reedukacji”.
Dzięki temu moje odczucia co do wtórności Ryszarda były bardziej
uwypuklone, niż miałoby to miejsce bez tego powrotu. Nie oszukujmy
się, „CNO 2” to kolejna (prawie) taka sama płyta w dyskografii
penera i pieczątka pod pismem informującym o degradacji z
zajmowanego przezeń stanowiska.
Nie jest to zupełna dymisja, jednak
poznaniak powinien serio zastanowić się nad swoim rapem i tym, co
chciałby w nim osiągnąć. O ile Tedego czy Onara można posądzać o
koniunkturalizm, to jednak Peja już nie raz i nie dwa udowadniał,
że kocha hip-hop całym sobą. Jeżeli jest to aktualne (a zapewne
tak właśnie jest), to powinien albo powiedzieć „pas”, albo
nagrać płytę różniącą się od kilku poprzednich czymś więcej,
niż przyśpieszeniem w jednej zwrotce.
To wszystko to oczywiście pobożne
życzenia (nienawidzę tego terminu, ale tutaj pasuje) ambitnego
słuchacza. Przeciętny gimbus jara się samym faktem, że jego idol
wypuszcza płytę, a na resztę nie zwraca uwagi. Najważniejsze jest
zdjęcie ze swoim guru na podpisywaniu płyt, względnie fotka z
pudełkiem opublikowana na forum psychofanów.
Jest to bardzo smutne zjawisko. Ogólnie
to jestem całym sercem za tym, żeby raperom hajs się zgadzał, ale
nie w taki sposób. Jakoś Pih potrafi robić płyty w podobnym
klimacie, nawet o podobnej tematyce, jednak różniące się od
siebie (nawet, jeżeli nie są tak dobre jak pierwowzór). Peji brak
albo tego, albo krzty samokrytycyzmu, łamanego na dobry smak. Innego
tłumaczenia nie widzę.
Naprawdę chciałbym przesadzać, ale
tutaj piszę samą prawdę. Może jednak płyta różni się czymś
jeszcze? Młodsi słuchacze powiedzą, że dostaliśmy numer
atakujący policję. Starsi wiedzą, że „997” ma więcej lat,
niż przeciętny posiadacz "CNO 2". Do tego dodajmy jeszcze faktycznie
nieprzeciętnych gości: Onyx oraz Masta Ace. I co mi po tym, jak
Peja nadal nawija jedną zwrotkę? Równie dobrze mógłby nagrać
taką „reprezentacyjną” szesnastkę i potem doklejać do niej
gościnne udziały kolejnych fejmów. I tak nikt by nie zauważył
różnicy. Z nowości mamy jeszcze „Radio wolna Europa”, które
wyszło naprawdę konkretnie i jest to jeden z niewielu plusów tego
albumu.
Biada tym, którzy myśleli, że „jak
nie zwrotki, to bity”. Nie twierdzę, że podkłady na tej płycie
są złe, ale ile można. Znowu te same, spokojne pianinka, sampelki
i się kręci. I wszystko byłoby fajnie, gdyby czymkolwiek różniły się
od poprzednich. Nie twierdzę, że Decks ma zacząć robić dupstepy,
albo wypierdalać, ale ten schemat serio już się wyczerpał. Zero jakiegokolwiek progresu albo
przynajmniej chęci zakontraktowania takowego.
Swoje niezwykle przemyślane i
przekminione zwroteczki Peja kładzie na bit w ten sam sposób, co 10
lat temu. Nie hejtuję tego, bo jednak ma własny, wyrobiony przez
lata styl, ale czy w związku z tym musi nam prezentować go co roku?
Nie wydaje mi się.
Przymiotniki, którymi możemy opisać
tę płytę to oczywiście wszystkie znane antonimy słowa
„świeżość”. Jeżeli ktoś jest ciekawy, o czym nawija poznaniak, to odsyłam do recenzji "Reedukacji". Nawet zrobienie z tego EP-ki nie uratowałoby
poziomu całości. Gdyby był to drugi album SLU to dałbym minus za
kręcenie się wokół paru tematów, a poza tym pochwalił płytę.
Tak mamy klasyczne odcinanie kuponów od sławy w wykonaniu Decksa, a
z którego zapatrzony w siebie gospodarz pewnie nawet nie zdaje sobie
sprawy. No chyba, że slogany o miłości do hip-hopu wytarły się
już do cna. I jeszcze ta nieszczęsna nazwa...
4/10 - 1 za wtórność = 3/10
Kaaban na Glamrap.pl
Zdaję sobie sprawę z tego, że przez
tę decyzję część mojego audytorium odsądzi mnie od
czci i wiary, jednak decyzja została podjęta: nawiązałem
współpracę z Glam Rapem. Jeszcze pół roku temu nie przeszłoby
mi to przez myśl, jednak rozwój wypadków sprawił, że dołączyłem
do „redakcji”. Powód jest bardzo prosty: nie hajs, a fejm musi
się zgadzać.
Oczywiście nie wiąże się to z
zawieszaniem bloga. Moje poletko będzie nadal funkcjonowało, tylko
w trochę innej formie: zamiast wpisu co 2 dni będą 2 wpisy
tygodniowo, jednak bez określonego dnia. Nie wynika to z tego, że
jestem łasy na ilość odwiedzin, tylko mój czas nie jest z gumy, a
kiedyś to wszystko pisać trzeba. Będę starał się informować na
twitterze/fb o postępie prac nad kolejnym postem. Poza tymi wpisami
będę oczywiście wstawiał odnośniki do moich wypocin na
Glamrapie, więc wszystkim psychofanom żaden tekst nie przepadnie.
Co dokładnie będę pisał na tym
portalu? Rubryka będzie nazywał się „Komentarz Kaabana”, a
treść podobna, jak tutaj, z naciskiem na bieżące sprawy. Dostałem
względną dowolność na tematykę tekstów, jednak takiego
„Śniadania z Popkillerem” z wiadomych względów tam nie
opublikuję. Wstępnie jestem umówiony tam na 2-3 wpisy tygodniowo, niemniej czasem może być ich więcej. Tak naprawdę zależy to od sytuacji "na rynku", jak będzie działo się coś ciekawego, to będę pisał.
Pewnie będą sypały się hejty, ale
jestem na to przygotowany. Doceniam obecną publiczność, jednak
chciałbym dotrzeć również do innych osób, najlepiej nie tracąc tej, którą już udało się zgromadzić. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to niewykonalne,
jednak będę rad, jeżeli odpływ „fanów” będzie najmniejszy z
możliwych.
Oczywiście chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy wchodzili i wchodzą na tego bloga, bo przy samym hejtowaniu na ślizgu ta szansa na dotarcie do szerszego grona odbiorców byłaby niemożliwa.
Jeszcze dzisiaj pożegnalna recenzja
CNO2, a jutro pierwszy tekst na GlamRapie.
23.09.2012
Jeżozwierz - Pan Kolczasty [2011]
Na wstępie zastrzegam, że nie jest to recenzja na zamówienie. Kto śledził mojego fanpage'a ten wie, że Jeżozwierz lobbował za publikacją recenzji jego płyty. Jednak do popełnienia tego tekstu przymierzałem się już od dawna, czekałem tylko na publikację erraty do albumu. Kiedy okazało się, że z dodatku nici, mogłem ze spokojnym sumieniem wziąć się za pisanie recenzji jednej z lepszych płyt zeszłego roku.
Mimo, że propsuję Jeża od kiedy go poznałem (czyli featu u Mesa), to byłem pełen obaw o ten album. Przede wszystkim raper przyzwyczaił nas na swoich projektach do bardzo ciężkiego i brudnego stylu ("Jebać tytuł", "Ergon EP"), dlatego nie wieściłem sukcesu również "Panu Kolczastemu". Sam jaram się wymienionymi wcześniej tytułami, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że dla przeciętnego słuchacza jest to zwyczajnie nie do przeskoczenia.
Niestety, albo stety, nie pomyliłem się w swoich prognozach. Żeby było jasne - dla mnie i jeszcze jakiejś tam garstki osób spójność płyty w takim klimacie to niepodważalny plus, jednak przeciętny słuchacz wyłączy "Pana Kolczastego" po pierwszych 3 kawałkach, bo nie wpada w ucho i nie ma o złamanym sercu. Jeżeli ktoś dotrwa do lżejszego "Dziadostwa" to wyłączy (najpóźniej) w okolicach "Liptona" (tutaj props za wybór singla). Jeszcze raz podkreślam, że wymieniam tutaj powody, dla których ten album przeszedł praktycznie bez echa.
Jednak ci, którzy cenią klasyczne, brudne aż do granic brzmienie z początku lat '90 będą zachwyceni. Święty i wspiął się tutaj na wyżyny swojego przecież i tak znakomitego warsztatu, zaś trzy (a właściwie dwa) grosze dorzucone od TediTeda nie odstają od tego poziomu. Należy wspomnieć o (coraz rzadziej spotykanej) chemii producent-mc, która promieniuje z tego materiału. Aż przykro, że współpraca obu Panów (przynajmniej jak narazie) została zawieszona...
Równie brudny jak podkłady jest styl samego Jeżozwierza. Nie ma tutaj żadnych przyśpieszeń i innych wynalazków, ale przecież nie o to chodzi na płycie, która brzmi jakby żywcem została wyjęta z półki gdzieś pomiędzy Wu-Tangiem, a D.I.T.C. Całość dopełnia chropowaty, mocny i szorstki głos rapera, bez którego cały efekt nie miałby racji bytu.
Tekstowo jest równie mocno jak pod względem bitów i nawijki. Prawdziwe obserwacje życia szarego człowieka z pewnością potęguje fakt, że Jeżozwierz jest nim na codzień, a nie od święta. Inni raperzy uwielbiają podkreślać swoją "normalność", podczas, gdy wygląda ona mniej więcej tak: w weekend koncert, a potem 5 dni chodzenia i obserwowania otaczającego świata z pozycji "ja nic nie muszę, bo hajs się zgadza". W przypadku gospodarza nie ma to miejsca, sam jest jedną z osób, której przyglądają się koledzy po fachu. Fakt ten podkreśla prawdziwość tekstów zarówno o wynajmowaniu kawalerki, paleniu "rakostworu", hejtowaniu przyjezdnych czy też własnych wyborów. Dlatego, że Jeż jest w takim, a nie innym miejscu "kariery", to szczerzej brzmią również wersy skierowane w stronę raperów, którzy ledwo wydali płytę, a już wypuszczają linie odzieżowe.
Od premiery minął już prawie rok, a płyta nadal nie schodzi z moich głośników. O ile wcześniej mogliśmy czepiać się nierównej formy Jeżozwierza, tak tutaj naprawdę nie ma co do tego zastrzeżeń. Po przesłuchaniu nie zapomnijcie o wytarciu brudu z głośników oraz potu z czoła. Ja swoje chylę.
9/10
20.09.2012
KOMPUTER ROZJEBANY
JESTEM WINNY WYJAŚNIEŃ, WIĘC OGŁASZAM, ŻE BRAK POSTÓW SPOWODOWANY JEST AWARIĄ KOMPUTERA, A NIE MOIM CIĘCIEM W CHUJA, JEST DUŻA SZANSA NA TO, ŻE UDA MI SIĘ Z TYM UPORAĆ DO SOBOTY, WCZEŚNIEJ MOŻLIWOŚĆ WPISU JEST MOCNO WĄTPLIWA
POZDRAWIAM
Continue reading →
POZDRAWIAM
16.09.2012
Slums Attack - Reedukacja [2011]
Pod wpływem opinii o nowej płycie SLU postanowiłem stworzyć nowy cykl na blogu: przereklamowane. Jest to oczywiście przeciwieństwo cyklu „przespane” i będę w nim opisywał płyty przehajpowane pod wpływem… no właśnie, pod wpływem czego? Tutaj tak naprawdę każdy przypadek jest inny. Na pierwszy ogień idzie oczywiście poprzednia płyta poznańskiego duetu: „Reedukacja”.
Przypomnijmy, że album ten był wielkim powrotem SLU. Po paru latach błądzenia po meandrach „solowej” kariery, Charciego P., beefu z Tede i innych mniej lub bardziej chwalebnych rzeczy Peja zrozumiał, że mimo wszystko lepiej szła mu współpraca z Decksem. Wielka pompa, robimy nowe SLU, jarajcie się psychofani.
Przedpremierową atmosferę podgrzewały wątpliwej jakości filmiki ze studia. Fajnie obejrzeć sobie taki jeden, dwa, ale żeby się tym od razu jarać? Najgorsze jest to, że każda kolejna relacja rosła do rangi przełomowego wydarzenia, co najmniej jakby Peja miał rozjebać scenę w drobny mak. Tymczasem w filmach nie było NIC, co by na to wskazywało. Te same, klasyczne bity, Peja rapował tak samo i co najgorsze o tym samym. Jeżeli ktokolwiek po takich zapowiedziach oczekiwał przełomu, to ma nierówno pod sufitem.
Termin premiery zbliżał się wielkimi krokami, a symptomy przehajpowania przybierały na sile. Szczyt został osiągnięty w momencie, kiedy ogłoszono, że Reedukacja doczekała się złota… jeszcze przed fizyczną premierą. Takie zachowania słuchaczy to patologia, 15 000 osób zaufało jeszcze przed premierą, że album będzie wart kupna?! Jest to jeszcze bardziej przerażające, kiedy zestawimy to z informacją, że już 5 dni po premierze albumowi udało się zdobyć platynę.
Potem zaczęła się zbiorowa histeria nad poziomem płyty. Stosunek pozytywnych opinii do tych negatywnych kształtował się w okolicach 9:1. Najgorsze jest to, że tutaj naprawdę nie było czym się zachwycać. Owszem, gimbusy, które w okolicach premiery poprzedniego SLU miały poniżej 10 lat mogą być zachwycone, ale jest to max 50% słuchaczy. Więc skąd wzięły się te wszystkie propsy?
Powtarzam, na płycie nie ma NIC nowego. Podkreślanie faktu, że jest to coś więcej, niż tanie moralizatorstwo nic w tym aspekcie nie zmienia. Tak samo jak legendarny raper na feacie. Rychu znowu sypie tymi samymi wersami co na poprzednich płytach: hołd dla starej szkoły, kocham hip hop, ja zrobiłem źle, wy tak nie róbcie, jest dobrze, jest źle, koniec. Do tego standardowe bity Decksa, które nawet po podrasowaniu przez Kanye Westa nie aspirowałyby do miana bardzo dobrych.
W sumie to nie wiem, co jest bardziej zaskakujące: złoto i platyna, czy też utrzymujące się pozytywne opinie o tym albumie. Nawet te 1,5 roku po premierze ludzie nie przejrzeli na oczy i dalej propsują Ryszarda i jego kumpla. Wszyscy czekają na CNO2, które tak naprawdę zapowiada się na Reedukację 2, czyli „znowu nawinę wam to samo i się jaracie”, tylko tym razem z przyśpieszeniami. Scena się rozwija, czemu propsujemy przeciętność?
5/10
13.09.2012
Pezet - Radio Pezet prod. Sidney Polak [2012]
Po tygodniowej przerwie spowodowanej nieokiełzaną chęcią zebrania wszystkich możliwych fanów na fanpage’u wracam na grubo, bo z recenzją, o którą dostałem już tyle zapytań, że sam jestem tym zdziwiony. Fejm rośnie, hajs się zgadza, czyli zupełnie jak u Pezeta.
Mimo, że Kapliński od lat znany jest zawalania terminów i cięcia w chuja w kwestii nowych materiałów, to jednak mimo wszystko warto przypomnieć historię powstawania tego albumu. W tym celu cofnijmy się do roku 2010 i wywiadów sprzed płyty z Małolatem (która notabene wyszła z 2 letnim opóźnieniem). To właśnie wtedy Pezet zaczął zapowiadać grime’ową płytę. Oczywiście nikt nie miał złudzeń, że nie ma szans na jej premierę rok po płycie z bratem, jednak w kolejnych wywiadach raper zaczął deklarować jesień 2011 jako datę wielce prawdopodobną.
Były filmiki, latanie do UK, tworzenie okładki, ogólnie machina promocyjna ruszyła dość konkretnie, nawet jak na najbardziej fejmowego rapera w Polsce. Zwieńczeniem promocji był singiel „Co mam powiedzieć” z czerwca 2011, który miał zapowiadać premierę płyty na jesień. Lato minęło, jesień przyszła i co? Oczywiście nic, poza paleniem jana przez zarówno głównego zainteresowanego, jak i przez jego (najgorszego na świecie – przyp. red.) managera.
Były filmiki, latanie do UK, tworzenie okładki, ogólnie machina promocyjna ruszyła dość konkretnie, nawet jak na najbardziej fejmowego rapera w Polsce. Zwieńczeniem promocji był singiel „Co mam powiedzieć” z czerwca 2011, który miał zapowiadać premierę płyty na jesień. Lato minęło, jesień przyszła i co? Oczywiście nic, poza paleniem jana przez zarówno głównego zainteresowanego, jak i przez jego (najgorszego na świecie – przyp. red.) managera.
Kolejnym terminem był luty 2012. Pół roku temu wszystko
wskazywało, że płyta ukaże się zgodnie z zapowiedziami, niektóre ze sklepów
ruszyły nawet z preorderem. Prawdopodobieństwo premiery zwiększało wypuszczenie drugiego singla Pt. „Noc jest dla mnie”. Niestety, ale po paru godzinach
przedsprzedaż została zatrzymana, a słuchacze nie doczekali się nawet krzty
wyjaśnień. Jednym słowem żenada.
W końcu na wiosnę Pezet przestał unikać tematu płyty i
zapowiedział 4 września jako twardą, nieprzekraczalną datę. Na pytanie „o co
poszło” nie musiał nawet odpowiadać, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o
kasę. Całą akcję najlepiej obrazuje gif:
W końcu nadszedł 4 września i płyta faktycznie ukazała się
na rynku. Standardowo już, w pierwszych kilkunastu godzinach Pezet zebrał za
album więcej hejtów, niż niektórzy raperzy przez całą swoją karierę. W
późniejszych wywiadach twierdził, że jest tym zaskoczony, w co jednak nie
wierzę. Jeżeli sięgniemy pamięcią wstecz, to analogia do atmosfery po premierze
ostatnich 4 płyt warszawiaka nasuwa się sama. Zwłaszcza do wydanej w 2007
„Muzyki Rozrywkowej”.
Żeby odpowiednio ocenić płytę należy przypomnieć sobie, jak
zapowiadał ją główny zainteresowany. Kluczowy jest tutaj filmik, na którym
uwiecznione zostały prace nad okładką:
Dla leniwych: w trakcie burzy mózgów nad frontem opakowania, z ust
Forina Pada pytanie „Z czym kojarzy wam się płyta?” Na co Pezet odpowiada „Z
nielegalną rozgłośnią. Dla mnie tytuł >>Radio Pezet<< to jest
przede wszystkim nielegalna rozgłośnia”. Potem Sidney dodaje, że jest to
„Soundtrack do Twojego życia”.
W tym momencie pojawia się zasadniczy minus płyty. Co do
kurwy nędzy mają wspólnego z „nielegalnymi rozgłośniami” tracki typu „Co mam
powiedzieć” czy „Shot yourself”? I wooble na końcu pierwszego z nich nic w tej
kwestii nie zmieniają. Chyba, że autor miał na myśli nielegalne rozgłośnie z
gimnazjów i szkół podstawowych, znane szerzej jako „radiowęzły”.
Jednak nawet, jeżeli moja teza jest prawdziwa, to spójność
płyty, z której Pezet przecież zawsze słynął nadal kuleje. Brakuje, bardzo
brakuje tej skurwiałej konsekwencji którą raper realizował aż do bólu przy
poprzednich produkcjach.
Kolejnym minusem jest stanowczo za mało skurwysyństwa w
głosie, niezbędnego do nawijania pod takie bity. Parę razy wygląda to tak, jak
powinno (Slang 2, P-Z, Brutto czy netto), jednak parę razy leży i kwiczy
(Rock’n’Roll, Noc jest dla mnie). Nie jestem żadnym znawcą Grime’u,
przesłuchałem z tego zaledwie kilkanaście płyt, jednak myślałem, że ekspresja,
jad, energia, która rozpierdala głośniki to pewnik na takim albumie. Nie ma co
cukrować, przeliczyłem się.
Brak energii w nawijce razi tym bardziej, że Pezet na tym
albumie prezentuje flow, które rozpierdala całą scenę, bez względu na to, czy
ktoś słysząc bit z wiertarką w tle podcina sobie żyły, czy też skacze z
radości. Z zażenowaniem na twarzy przeczytałem parę recenzji, w których autorzy
twierdzili, że „flow momentami się gubi”. Pisanie takich bzdur to szukanie
minusów na siłę, ale wiadomo, napisanie przynajmniej quasi obiektywnej recenzji
przerasta 95% recenzentów w tym kraju, więc nic dziwnego jak Łona.
Szczerze mówiąc to nie do końca wiem, jak mam ocenić bity.
Jak pisałem wyżej – znawcą dupstepu i pochodnych nie jestem, mam o tym tylko
jakieś-tam wyobrażenie. Na pewno wpisują się w nie podkłady do utworów takich
jak: agresywna, basowa bomba w „Slang 2”
(cała płyta na takich bitach byłaby mistrzostwem, nawet, jeżeli w co drugim
wersie padałyby synonimy słowa „papieros” odmieniane przez wszystkie przypadki),
„P-Z”, „Brutto czy netto” czy też spokojniejsze, brytyjskie „Jak być szczęśliwym”.
Ww. bity wyróżniłem, co nie znaczy, że pozostałe są jakieś
tragiczne. Jest parę bardzo dobrych („Rock’n’Roll”), ale jest też parę
przeciętniaków („Noc jest dla mnie”). Ogólnie jestem daleki od takiego
hejtingu, jaki możemy zaobserwować na forach. Owszem, gitarowe „Co mam powiedzieć” czy
„Shot yourself” to pomyłki, jednak pozostałe bity są przynajmniej dobre, a w
najgorszym przypadku przeciętne. Sidney nie jest żadnym bogiem produkcji
(niestety, bo do tej pory Pezet nagrywał płyty z producentami, których można
określić tym mianem), jednak nawet, jeżeli zrobił tę płytę na gotowych loopach
po taniości, to nie wyszło to tragicznie.
Czas na to, za co Pezet zbiera największe cięgi,
czyli spłycenie warstwy tekstowej. Sam również to zaobserwowałem i muszę
przyznać, że jest to zły kierunek, chociaż poziom nie jest jeszcze na tyle
niski, żeby bić na alarm. Oczywiście, trochę wpadek tutaj jest, owszem, za dużo
o szlugach, ale czy faktycznie teksty są aż takie złe? O żadnym z numerów nie
powiedziałbym, że lirycznie jest cały do bani. Raczej są to pojedyncze
wersy/części zwrotek. W obronę biorę również „Supergirl”, na którą hejtów nie
rozumiem. „Senioritą” wszyscy się jarają, „Supergirl” chujowe, wiadomo. Zarówno
plusem, jak i minusem jest to, że na płycie znajdziemy typowe bragga, jak i bardziej
rozkminkowe kawałki.
Wypadałoby napisać również dwa słowa o gościach. Sam nie
wiem, czy bardziej brakuje Kano, czy Profesora Greena. Obaj prezentują
zajebisty poziom i na pewno sporo dodaliby od siebie do tej płyty. Powody braku
zwrotek obu Panów są po prostu kuriozalne: Greena nie ma, bo premiera jego
płyty w Polsce nie zbiegła się z premierą płyty Pezeta, zaś Kano dograł za
krótką 16 i Pezet stwierdził, że nie ma sensu tego wypuszczać. Nie ma to jak
polecieć do Londynu żeby sobie pozwiedzać, spalić parę szlugów i zapłacić za
chujową zwrotkę. Z obecnych Mes o dziwo nie błyszczy, co jest dla mnie
zaskoczeniem. Fokus dobrze wpasował się w bit, ale znowu nie jest to poziom,
który reprezentował na „Prewersjach”. Najlepszy jest oczywiście refren Killa
Keli, w którym może zakochać się każdy. Jęki Bednarka pozostawiam bez
komentarza, mimo, że nie jestem jego hejterem.
Na koniec pozostawiam chyba najbardziej kontrowersyjną
kwestię, czyli skity. Nie mam pojęcia, co ludzi w nich aż tak mierzi, przecież
(przy założeniu, że są to prawdziwe nagrania) jest to zajebisty pomysł.
Oczywiście odezwali się już znawcy, którzy twierdzą, że Pezet ma takie ego, że
zmieścił swoje gruppie na skitach, ale przecież ich wydźwięk jest zupełnie
inny. Do tego świetne intro do „Slangu 2” autorstwa DJ Pandy. Jedyny, który bym
wyrzucił to „Japan porno skit” (który w zestawieniu z poprzedzającym go numerem wcale
nie wydaje się taki zły).
Podsumowując: Pezet nagrał pierwszą w swojej solowej
karierze niespójną płytę. Jest to oczywiście wydarzenie negatywne i rzutuje na
opinie o albumie. Z całości na pewno powstałaby zajebista EP-ka, jednak
nierówność materiału nie pozwala użyć tego przymiotnika w odniesieniu do LP. Świetne
flow, część dobrych bitów, trochę wpadek w tekstach to stanowczo za mało, nawet
do umiarkowanych wymagań. Czekam na poprawę.
7/10 + 1 za flow =
8/10
6.09.2012
facebook.com/KaabanBlog
No i stało się. Broniłem się rękami i nogami przed założeniem fanpage, jednak burdel w komentarzach doprowadza mnie do białej gorączki. Średnio pod postami 35% komentarzy dotyczyło danego materiału, a pozostałe 65% było o wszystkim, dosłownie o wszystkim. Założeniem komentarzy była POLEMIKA NA TEMAT WPISU, a nie pisanie "a jakie płyty z podziemia polecasz". Takie komentarze też cenię, jednak potem trudno się przedrzeć przez te nie na temat i sensownie polemizować z tymi dotyczącymi płyty. Właśnei po to powstał fanpage na FB. Jak macie jakieś pytania albo postulaty to piszcie na tablicy/wiadomość/komentarz (tablica będzie odblokowana RACZEJ, chyba, że będzie full spamu).
Daję okres przejściowy 7 dni. Od 13 września komentarze nie na temat danego wpisu będą kasowane. Oczywiście nie muszą wiązać się z tematyką 1:1, posty typu "no ten typ jest słaby, ale nie uważasz, że X jest lepszy" są dopuszczalne. Za to jakieś lewackie piosenki, posty typu "sprawdź xx", "kiedy recenzja radio pezet" będą kasowane. Nie mówię, że w każdym jednym przypadku, ale jak będzie rozpierdol typu 60+ komentarzy no to nie ma innego wyjścia. Reklama typu "zgadzam się z tym, a z tym nie, a i sprawdź mój blog (adres) jest oczywiście dopuszczalna. Nie będzie jakiegoś wielkiego reżimu, chcę tylko trochę przejrzystości.
Jak ktoś nie ma facebooka to piszcie na maila: kaabanslg@gmail.com.
Drugim zadaniem fanapge jest rola swoistego pomostu między migracją z blogspot.com na własną domenę. Adres został już wykupiony, aktualnie zajmuję się stroną techniczną, nie chcę oddawać byle czego, dlatego może to jeszcze chwilę potrwać. Jak nietrudno domyślić się na podstawie fanapge, jest to: kaaban-blog.pl. Mając czytelników "zebranych" w jednym miejscu będzie łatwiej ogłosić światu, że blogspot jest nieaktualny i teraz należy szukać mnie gdzie indziej.
Poza wszystkim mam zamiar prowadzić ten fanpage dość aktywnie, najprawdopodobniej zostanie połączony z twitterem (w sensie, że posty z twittera będą automatycznie publikować się również na fb, ale nie odwrotnie), ponieważ paręnaście razy ktoś pytał w komentarzach o jakieś informacje, które zamieszczałem na tym drugim. Poza tym komentarze na FB nie będą kasowane (chyba, że będą dotyczyły mojego życia prywatnego), tak samo jak nie przewiduję banów.
No, to tyle z ogłoszeń parafialnych, liczę na miliony lajków i aktywne dyskusje, na pewno będzie łatwiej (i co najważniejsze - szybciej) niż w obecnej formie.
LAJKOWAĆ https://www.facebook.com/KaabanBlog
5.09.2012
Projekt Nasłuch - Nieznani Sprawcy [2011]
Niestety, ale „Nieznani sprawcy” to kolejny powód do wstydu w moich wyborach co przesłuchać, a co zignorować. Nie to, że zupełnie olałem płytę Nasłuchów, jednak odkładałem ją na później, później, później, a potem zupełnie o niej zapomniałem. Nie bardzo wierzyłem również w pozytywne opinie o niej, co było kolejnym błędem. Równocześnie jestem pewny, że część z osób wchodzących na tego bloga nie zna tego albumu, więc będziecie mieli okazję nadrobić kawał naprawdę dobrej muzyki.
Projekt Nasłuch, czyli RDi, Orzeu, Matek i – opcjonalnie – Jimson wcześniej znany był głównie z powodu fejmu tego ostatniego. Na jakiś czas „zaginęli”: Jimson wydawał swoje rzeczy, Matek produkował płyty Bonsonowi, Orzeu miał wydać solówkę (z której ostatecznie nic nie wyszło), jednak wrócili na pełnej kurwie: 2 CD po 11 kawałków. I naprawdę niewiele zabrakło, żeby przełamać fatum przydługich płyt i napisać o tej: nie, 22 kawałki to nie jest za dużo. Niewiele, ale jednak zabrakło.
Teoretycznie ten album to płyta z gatunku takich, na które nikt nie czeka. Zaślepieni ulicznicy ewentualnie mogliby się zajarać solówką RDi, ale na pewno nie płytą, na której jest Jimson. Dla fanów newschoolu jest tutaj zdecydowanie za mało nowych brzmień. Truskule również nie mają tu za bardzo czego szukać. A mimo to wyszła płyta, która mimo, że nie będzie trafiała w samą 10 gustu żadnego członka z ww. grup, to jednak przez każdego z nich zostanie doceniona.
Niewątpliwie dobrym posunięciem był podział utworów na część
bardziej nawiązującą do klasyki oraz tę bardziej nowoczesną. Brzmienie obu
połówek jest naprawdę dobre, jednak nie jest to zaskoczeniem, kiedy spojrzymy w
creditsy. Podkłady wyprodukowali tak znani i zacni producenci jak Bob Air oraz
L-Pro, swoje dorzucił też Matek. Ważne jest również to, że spójność każdej z
części nie jest naciągana, po prostu jest to 11 utworów mających wspólny mianownik, ale nie
identycznych.
W innych recenzjach można było znaleźć psioczenie na
pojedyncze podkłady, ja stanowczo odrzucam takie stanowisko. Spośród 22 bitów
wszystkie są przynajmniej solidne, a na pewno nie napisałbym o żadnym z nich,
że „woła o pomstę do nieba”. Oczywiście oprócz solidności jest też parę
perełek, jak chociażby w „Ostatnim telefonie”.
Trochę mniej kolorowo jest pod względem nawijki. O
ile RDi to jest naprawdę przejebana stalówka, która ma potencjał namieszać na scenie,
tak Orzeu to zwykły przeciętniak z jeszcze bardziej przeciętnym głosem. Jimsona
nie liczę, ponieważ pojawia się tylko w paru utworach. Z drugiej strony gorsza
część duetu przodowników rapowania nie zalicza aż tylu wpadek, żeby od razu
wrzucać go do worka z napisem „do wyjebania”.
Tak dotarliśmy do warstwy tekstowej, czyli zdecydowanie najciekawszym, co mogą zaoferować nam „Nieznani sprawcy”. Nie ukrywam, że
właśnie takie teksty lubię najbardziej, jednak powinien docenić je każdy.
Mocne, dosadne, proste, bez silenia się na inteligencję. Z drugiej strony
momentami linia z napisem „prostactwo” jest przekraczana, co – nie ukrywajmy –
może przeszkadzać. Prócz tego na płycie znajdziemy dużo ogólnopojętego
wkurwienia, często połączonego z pozytywnym, motywującym wydźwiękiem.
Ogólnie płyta warta sprawdzenia, kupienia i regularnego
wracania. Wyróżnia się na polskim podwórku, a spośród 22 utworów z pewnością
każdy znajdzie coś dla siebie. Kto nie słuchał – ściągać, kto słuchał –
odświeżać.
8/10
Wiadroskład - Oczy Wąsko Otwarte EP [2012]
W samym środku sezonu letniego do sieci została wrzucona wiadomość, która z pewnością podniosła na duchu wszystkich zwiedzionych faktem, że OE wychodzi dopiero na jesieni: EP-ka Wiadroskładu już niebawem. Czy faktycznie było na co czekać?
Spójrzmy prawdzie w oczy: formuła Dinala jako pomysłu na całą płytę wyczerpała się w okolicach pierwszego Okolicznego, o którym (o zgrozo!) niektórzy mówią „klasyk”. Jednak psychofani spragnieni czegokolwiek, co ma w sobie chociażby pierwiastek klasycznego składu łykają wszystko, nawet, jeżeli te twory nie dorastają do pięt płycie sprzed 6 lat (jak ten czas zapierdala).
Niestety, ale ta EP-ka wpisuje się właśnie w problem o którym napisałem wyżej, czyli: nagramy 10 minutową płytę w letnim klimacie i jarajcie się ludzie. O dziwo nadmiaru spustów psychofanów nie stwierdzono: może i oni zauważyli, co warte są te podinalowe popłuczyny?
Continue reading →
Spójrzmy prawdzie w oczy: formuła Dinala jako pomysłu na całą płytę wyczerpała się w okolicach pierwszego Okolicznego, o którym (o zgrozo!) niektórzy mówią „klasyk”. Jednak psychofani spragnieni czegokolwiek, co ma w sobie chociażby pierwiastek klasycznego składu łykają wszystko, nawet, jeżeli te twory nie dorastają do pięt płycie sprzed 6 lat (jak ten czas zapierdala).
Niestety, ale ta EP-ka wpisuje się właśnie w problem o którym napisałem wyżej, czyli: nagramy 10 minutową płytę w letnim klimacie i jarajcie się ludzie. O dziwo nadmiaru spustów psychofanów nie stwierdzono: może i oni zauważyli, co warte są te podinalowe popłuczyny?
Nie twierdzę, że całość nadaje się tylko i wyłącznie do
kosza, ale ja nie wypuściłbym tego nawet jako odrzuty. Owszem, pada parę nawet
niezłych linijek. Owszem, jest jakaś tam namiastka letniego klimatu, ale co mi
po tym, skoro trudno przesłuchać to więcej niż raz? Czuję więcej lata przy
dowolnym numerze z katalogu letniaków, niż przy „Oczach wąsko otwartych”.
Jako, że niedługo premiera kolejnego OE, to chciałbym
zauważyć, że Ninja jako raper sprawia wrażenie skrajnie wypalonego. O ile na „Pierwszej
rozgrzewkowej” jego wersy całkiem przyjemnie przeplatały kwestie Mejdeja, tak
potem było już tylko gorzej. Na „Schodach” część jego zwrotek nadaje się tylko
do skipowania (pozdrawiam kretynów, którzy twierdzili, że to najlepsza płyta
jaka wyszła w 2011), a tutaj jest to już zupełna tragedia. Nie wierzę w
„Kosze”, jednak chciałbym się mylić.
Odpowiadając na pytanie postawione w pierwszym akapicie:
nie, nie było na co czekać. Dostaliśmy parominutowy zlepek nagrywek po
zjaraniu, które nie są ani fajne, ani tym bardziej śmieszne. Do tego przeszły praktycznie
bez echa, co tylko podkreśla poziom, jaki panuje na tym projekcie. Nawet
założenie, że miała to być ultraluźna forma nie ratuje całości.
3/9
Subskrybuj:
Posty (Atom)