Nie
przypuszczałem, że kiedykolwiek napiszę pozytywną opinię o czymkolwiek, w czym
swoje wersy maczał niejaki Buczer, a jednak – idąc za klasycznym cytatem „i bym
teraz kurwa nie miał ręki”. Reprezentant Torunia do tej pory był kojarzony
raczej z chujową próbują przeszczepienia crunku na polski grunt, czyli PTP,
oraz serią mixtejpów „Podejrzany o rap”, która to dostarczała pokłady beki od
2008 roku, a także pokłady zdziwienia, że takie ksywki jak np. Pezet czy PIH
nagrywają z takim wackiem. Być może byli wizjonerami?
Nie ma, co
ukrywać – płyta jest zaskakująco dobra. Spodziewałem się raczej kolejnego
pokazu wackowatości, tymczasem zdziwienie: Buczer zwalnia, przyśpiesza, nawija
po angielsku, czasami nawet wszystko co wymieniłem serwuje słuchaczowi w jednym
tracku. Jeszcze większym zdziwieniem jest fakt, że wychodzi mu to całkiem
nieźle. Zgodnie z oczekiwaniami sporym minusem płyty jest warstwa liryczna,
oczywiście zaznaczam, że nie cała. Nie jestem rudym mopsem brandzlującym się w
pierwszym rzędzie na slamie poetyckim, któremu od siedzenia i pisania wierszy
wyjebało bebech większy, niż u tęczowego Rysia, na którego głosuję, więc nie
oczekuję (i uważam, że nie ma takiego obowiązku) od raperów poezji, uważam, że
należy obrać konkretną konwencję i jej się trzymać. Buczer w konwencji czwórki:
pije, jaram, rucham, rapuje, na którą narzekania widziałem w innych recenzjach
spełnia się bardzo dobrze, poza tym poezja i zabawy, flow to nie jest najlepsze
połączenie. Do tego chrypowaty głos i mamy klimat idealny, dla Torunianina. W
trakcie słuchania płyty naturalnie nasuwa się pytanie: po co pchał się on w
jakieś rozkminki o życiu czy chuj wie, czym jeszcze? Tracki o takiej tematyce
są wprawdzie w mniejszości, jednak jest to jej zdecydowanie słabsze oblicze. Zbiór banałów, frazesów,
sloganów, przepisałem wyborczą itd.
Takie rzeczy należy robić z wyczuciem, którego Buczerowi ewidentnie brakuje. Plusem tekstów są również dobrze wplecione
krótsze lub dłuższe kwestie po angielsku – albo mamy z nimi do czynienia przez
cały kawałek (Gotta Get Some 2), bądź
też są wstawiane w formie całych wersów (Prawdziwe
życie). Nieliczni polscy raperzy, którzy się na to decydują zazwyczaj mają
z tym spore problemy, tutaj o dziwo reprezentant PTP dał radę. Oczywiście, żeby
nie było za fajnie, Buczer został wpierdolony przez większość gości, którzy
pokazali mu miejsce w szeregu (Trzeci Wymiar łoooooo, Mes łooooooooo x
1). Druga kwestia to bity, o
które akurat się nie obawiałem, ponieważ oglądałem/czytałem parę wywiadów z torunianinem
i wiem, że dobrze ogarnia on rap z USA, czemu dał zresztą wyraz przy doborze
podkładów na Dwa oblicza. Jak
powszechnie wiadomo, do konwencji ruchania-picia-rapowania-cośtam najbardziej
pasują bujające, południowe bity i na takich właśnie rapuje gospodarz. Cieszę
się, że w tej kwestii reprezentant Torunia postawił na względną spójność (parę
spokojniejszych numerów, ale poza numerem z Mesem nie odbiegają one klimatem od
pozostałych tracków).
Kolejną operację przeszczepienia
amerykańskiego mainstreamu na polską ziemię możemy uznać za zakończoną
powodzeniem. Oczywiście nie jest to żaden ideał, Buczer nie dokonuje tutaj także
rzeczy przełomowych. Jednak całość została zrealizowana na solidnym poziomie,
pozwalającym wierzyć, że anty-truskulowy nurt w polskim rapie będzie się
rozwijał, na przekór piewcom podkładów w stylu „wyciąłem pętlę i podłożyłem te
same bębny co w 12012293023923032 poprzednich bitów” (którzy niestety nie
wzięli się znikąd - pozdro DJ Premier, nagramy coś wierzę). Jednym zdaniem
spore zaskoczenie i dobra pozycja wyjściowa do dalszych poczynań (chociaż nie
aż tak dobra, żeby od razu nagrywać z Weezym), na które niewątpliwie czekam.
3,5/5 – 0,5 za chujowe rozkminki = 3/5