28.03.2012
Tede - Mefistotedes / Odkupienie [2012] [cz. 5/5]
Pomysł Tedego był prosty: dać wszystko, co najlepsze w jego twórczości jednym rzutem i tym samym zdeklasować konkurencję. Jakiś czas temu prowadził na facebooku „badanie rynku” Pt. „Które z moich płyt najbardziej ci się podobały?”. Wyniki były oczywiście do przewidzenia: S.P.O.R.T. oraz Essende Mylffon. Bez względu na pierdolenie krytyków, taka mieszanka naprawdę miała potencjał rozjebania roku w jego pierwszym kwartale. Rozpierdolu nie ma, ale jest bardzo, bardzo dobrze: forma Tedego wyraźnie zwyżkuje, klimat S.P.O.R.T.-u został osiągnięty, w przypadku równania do Essende Mylffona słychać, że Sir Michu to nie Matheo, co jednak wcale nie ubliża bitom autorstwa gdańskiego producenta. Całość przyprawiona mixtejpowym alterego wieprzodiabła, za które tak przecież lubimy Fiodora. Mimo, że bardzo wysoka, to jestem przekonany, iż nie jest to życiowa forma TDF-a. Dodajmy do tego fakt, iż cały pomysł jest sięgnięciem po sprawdzone patenty, a nie nową jakością w (chociażby) rapie Tedeusza. Szkoda, ponieważ w przeciwnym przypadku mielibyśmy szanse na bycie świadkami przełomowego wydarzenia w polskim rapie. Tak jest bardzo, bardzo dobrze, ale jednocześnie mam nadzieję, że najlepsze jeszcze przed Tede, wszak Eminem (zachowując oczywiście proporcje), którego po Relapse niemal wszyscy spisali na straty, nagrał klasyka w wieku 38 lat, czyli można. Ja czekam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
DOBRA RECKA.
ZARTUJE, NIE CZYTAŁĘ.
Dobre artykuł, codziennie badałem Twój blog, żeby sprawdzić czy w końcu pojawił się jakiś nowy tekst, aż tu 5cio częściowa recenzja! Dzięki i wielki props za kawał roboty.
Dzięki kiedy opis WSRH Szkoły Wyrzutków?