Ten album to swoista rysa na szkle niezłej dyskografii najpopularniejszego polskiego rapera. Gdyby nie ten żenujący zapis szaleńczo-depresyjnych stanów rapera, to dalej moglibyśmy mówić "Pezet nigdy nie wydał słabej płyty" (Radio możemy uznać za przeciętną). Tak się jednak nie stało, zaś Emocjonalna splamiła dobre imię płyt, których tytuł zawierał rzeczownik "muzyka".
Szkoda, ponieważ "muzyki" jako trio miały szansę na zapisanie się złotymi zgłoskami w annałach polskiego hiphopu. Po dołączeniu do ekipy najmłodszej siostry i przekształceniu w kwartet, nawet ich liczne i niepodważalne plusy nie były w stanie zatuszować niedoskonałości, a raczej ułomności bękarta.
Warto zaznaczyć, że jeszcze przed premierą nic nie wskazywało na taki obrót spraw. Enigmatyczna strona o adresie zbieżnym z nazwą płyty oferowała nam możliwość przystąpienia do bliżej nieokreślonego projektu, którego szczegóły zostaną podane zaraz po tym, jak skończy się odliczanie na umieszczonym tam bannerze.
W momencie, w którym uzbierano 5000 osób zainteresowanych inicjatywą, do słuchaczy zostały wysłane maile, w których oferowana była możliwość zakupu płyty "Muzyka Emocjonalna". Oczywiście w ciemno. Wcześniej (głównie przez to, że podkład od tego numeru grał w tle strony) można było odnieść wrażenie, że będzie to płyta klimatem zbliżona do utworu "W moim świecie" na bicie Ajrona, który latał po sieci jako luźny track/zapowiedź albumu z tym producentem.
Ostatecznie na właściwą płytę składa się 9 utworów, w tym remixy wspomnianego wcześniej "W moim świecie" oraz "Noc i dzień" z poprzedniego albumu rapera. Ich obecność nie jest przypadkowa, podobnie jak kolejność utworów. Cała tracklista opowiada "historię pewnej miłości", która ostatecznie kończy się happy endem.
Pezet zawsze miał skłonności do takich płaczliwych tekstów ("Nie jestem dawno", "Dziś"), ale tutaj przeszedł samego siebie. Festiwal lamentu, który urządza nam od 3. do 8. utworu, z apogeum w "Spadam", jest po prostu żenujący i nie przystoi prawie 30-sto letniemu facetowi. Ba, w przypadku wypuszczenia takich utworów przez gimnazjalistę wszyscy zrywalibyśmy boki ze śmiechu. Wszyscy, oprócz Jana Pawła.
Wykonanie również pozostawia wiele do życzenia. Treść narzuciła formę (przynajmniej miejscowej) melorecytacji, która nie wyszła najlepiej. Dla porównania możemy odpalić np. numer zamykający wydane w tym samym roku "Dwuznacznie", w którym to również pojawia się recytacja. Różnica poziomów mimo, że nie ogromna, to jednak jest dość spora.
Do części rapowanych nie mam większych zastrzeżeń, w końcu Pezet nawija nie od wczoraj i tutaj również tego nie zapomniał, jak się to robi. Niestety, ale do dziś nie mam pojęcia po co ten autotune, który pasuje tutaj jak pięść do nosa. Czyżby za dużo Kayne Westa?
O oprawę muzyczną zadbał (ś.p.) Zjawin. W przeciwieństwie do kompana, on ze swojej pracy wywiązał się wyśmienicie i jeżeli ktoś chciałby podjąć próbę obrony tego albumu, to jest to jedyna możliwa linia. Aczkolwiek też nie do końca, ponieważ spójność klimatu kolejnych podkładów jest nieco przesadzona i poza 7. i 9. utworem niebezpiecznie ociera się o zlewanie w całość.
Jeżeli można mówić (a jestem przekonany, że tak), o jakimś zjawinowym sznycie, to z pewnością jest on obecny na tym albumie. Klimat, jaki udało mu się zbudować jest naprawdę nieziemski i nasuwa skojarzenie z "808s & Heartbreak". Futurystyczne dźwięki, przeplatane w niektórych miejscach elektroniką, do tego ciekawie zaaranżowane - mniam. Zmiana następuje przy "Nieważne", które (nie tylko za sprawą refrenu) ociera się o stylistykę country.
Reasumując: żałosne nieporozumienie, czyli muzyka emo-płaczków ukrywająca się pod eufemizmem "emocjonalna" powinno skończyć na śmietniku historii. Patrząc na środowisko (nie mylić z niedzielnymi fanami) - właśnie jesteśmy świadkami spełniania się tego życzenia. Mam nadzieję, że sam Pezet również wyciągnął wnioski i więcej nie będzie serwował nam ekshibicjonizmu emocjonalnego wątpliwej jakości.
2/10