31.07.2013

2sty - Puzzle [2013]

15 komentarze

Pewna bloggerka z Lublina opisała  tę płytę jako "so fresh". "Nieco" się pomyliła, ponieważ "Puzzle" są dokładnym przeciwieństwem tego określenia.

Może nie jest to jedna z najdłużej zapowiadanych płyt, jednak ponad 2 lata pracy nad albumem, który równie dobrze można było nagrać w miesiąc to sporo. Na ślizgu temat o nim zaczyna się od takiego cytatu:

Ankieta tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że wybrałem najlepszą ze wszystkich możliwych dróg. Album producencki, nad którym pracujemy będzie nosił nazwę "Puzzle" i najprawdopodobniej powstanie w duecie. Pojawi się na nim czołówka podziemia, wystąpią także goście z mainstreamu m.in. DIOX HIFI, W.E.N.A., Pyskaty czy LaikIke1

Jak widać od tego momentu zmieniło się niemal wszystko. Projekt wyewoluował z albumu producenckiego w duecie do w pełni solowego materiału. W międzyczasie pojawiła się jeszcze koncepcja pół na pół, czyli album w połowie producencki, w połowie solowy i to ona wydawała się być najrozsądniejsza. W dodatku wtedy płyta miałaby się czym wyróżnić.

Niestety, ale i ten pomysł nie wypalił i summa summarum otrzymaliśmy 13 solowych i niczym nie wyróżniających się numerów, 4 z wątpliwej jakości gośćmi i jeden jedyny dobry track. Oczywiście mam na myśli "Sny" z niezawodnymi: Beeresem i Gedzem. Rozumiem, że 2sty chciał skorzystać z okazji jaką niewątpliwe jest wydanie legala w UrbanRec, ale ostateczny kształt to jakieś nieporozumienie.

Sam nie wiem, co tutaj jest większym problemem: brak pomysłu na rapowanie, czy prostackie bity od chujowych podziemnych producentów. Deficyt stylu skutkuje przedstawieniem pt. "całą płytę kombinuję i chuj z tego jest", które jest po prostu karykaturą wypracowanego pomysłu na siebie. Poza tym niemożliwością jest odróżnienia Kamila od rzeszy podziemnych raperów. Po prostu kolejny typ, który nauczył się rapować i robi to solidnie. Dzięki temu użycie ksywki w kontekście opisu własnych umiejętności jest niemożliwe. Tyle przegrać.

Truskulowymi bitami od chujowych podziemnych producentów idzie się ostatnimi czasy wyrzygać, a większość bitów które weszły na "Puzzle" to dokładnie wypisz-wymaluj to, czego NIE POWINNO SIĘ stosować w 2013 roku. Aż miło trafić na te trzy przerywniki od Sherlocka, Bejotki i O.S.T.R.-a. Reszta Panów, z wypocinami których możemy zaznajomić się na tym albumie, może zakończyć swoje "kariery" i przestać się kompromitować.

Nawet fajnie wypada strona tekstowa, jednak w dalszym ciągu jest to tylko fajnie. 2sty wydaje się być spoko ziomkiem, opowiada ciekawe (i śmieszne) historie, ogólnie dla ludzi w plus/minus jego wieku utożsamianie w 101%, ale również tutaj nie ma żadnego punktu zaczepienia (bo trudno za taki uznać standardowy humor). Po prostu rapuje sobie, rapuje i album się kończy. Nie najlepiej wypadają również goście. Mieli być Pyskaty i KęKę, są miernoty typu Huczu i Karwan.

Ta płyta to nic specjalnego. Dla jednych niestety, dla innych (w tym mnie) to żadne zaskoczenie: 2sty nie ma nawet zalążka pomysłu na siebie i nie mam zielonego pojęcia po co z takim podejściem wydawać albumy. Albo go znajdzie i się ogarnie, albo jego egzystencja w (i tak przepełnionym) raperskim światku jest zbędna. Bo (jak sam mówi) do blendów wracać nie zamierza.

5/10


Continue reading →
23.07.2013

Zeus - Zeus, Jak mogłeś? [2011]

15 komentarze

Wydaje mi się, że ponad pół roku po premierze "Zeus. Nie Żyje" to dobry moment, żeby przypomnieć słuchaczom, że (wbrew hajpowi, jaki uzyskała ta płyta) bynajmniej nie jest to max, na jaki stać łódzkiego rapera. Nie jest nim również świetny debiut.

Mam na myśli oczywiście "Zeus, Jak mogłeś?", czyli - o ironio - najmniej znaną płytę członka Pierwszego Miliona.  Jest to sytuacja dziwna, ale wcale niezaskakująca - po prostu płyta z 2011 wymaga od słuchacza znacznie, znacznie i jeszcze raz znacznie więcej, niż ta zeszłoroczna. Jest to smutne, ponieważ taki "Supełek z pętelką" jest o wiele lepszy od, w tym momencie chyba najbardziej znanego kawałka Zeusa, Hipotermii.

Warto przypomnieć sobie aferę, jaką wywołała już sama promocja albumu. Po arafatce znanej z "Albumu", Zeus poszedł nie tyle o jeden, co o kilkanaście kroków dalej, a których symbolem została słynna już grzywka. Niby tajemnica tamtej promocji została wyjaśniona w wywiadzie, który przeprowadziłem z nim na początku tego roku, jednak zależność: hejty -> uliczny teledysk -> zmiana fryzury jest  dość mocno zastanawiająca.

Ostatecznie to, co otrzymaliśmy na płycie zaskoczyło wszystkich, łącznie z psychofanami (o ile wtedy takowych posiadał) rapera. Jeżeli chodzi o ilość inspiracji i sposób ich wykorzystania, to ta pozycja spokojnie znajduje się w top 5 albumów tego rodzaju. Mówię tutaj zarówno o warstwie tekstowej, jak i wokalnej.

Tak przemyślane i bogate lirycznie produkcje, równocześnie wolne od popadania w grafomanię czy intelektualizm z pizdy (a także dobrze zarapowane) to prawdziwe białe kruki, w pełnym tego słowa znaczeniu. Poza nią na myśl przychodzą jeszcze m.in. solówki Mesa, "Dwuznacznie" Tetrisa, "Zapracowany obibok 2" i "Plastikowy kosmos" Ciry oraz "Muzyka Poważna" Pezeta.

Listę tematów wypisywałem już przy okazji recenzji "Zeus. Nie Żyje", dla przypomnienia:
- jestem dobry, ale niedoceniany, jebać dinozaury,
- robię rap po swojemu,
- idę dalej,
- gruby diss na księży,
- seryjny morderca followupujący Kubę Rozpruwacza,
- utwór o Łodzi ubrany w storytelling,
- antydepresanty,
- samobójstwa,
- o hajsie z innej perspektywy,
- personifikacja dorosłości,
- zagłada myślących inaczej,
- morderca – psychopata i tematy damsko-męskie,
- bardzo dobre bragga,
- wcielenie się w rolę asteroidy,
- kontestacja rzeczywistości ubrana w anime,
- dobry pomysł na skity + zamykający całość „List do wyimaginowanego przyjaciela”.

Nawet, jeżeli na warsztat zostały wzięte oklepane tematy (Łódź, Hajs), to i tak zostały podane w tak świeżej formie, że nawet, jeżeli byłby to 1090323298329 kawałek w tej tematyce, to i tak chciałoby się tego słuchać. Właśnie o to chodzi! Całość spinają układające się w jedną całość skity. Jak wiemy (również z wywiadu) nawiązują do filmu "Cela". Rozpoczyna je "Prolog", czyli jedno z najlepszych intr w polskim rapie, a kończy głos Zeusa oraz "List do wyimaginowanego przyjaciela", który równocześnie jest ostatnim numerem na płycie.

Warsztat łódzkiego rapera dotrzymuje kroku warstwie tekstowej i to się bardzo chwali. Na 17 numerów można naliczyć jakieś 6-7 rodzajów flow (podczas, gdy Polscy raperzy rzadko kiedy wychodzą poza 2. I to nie na jednej płycie, a w całej karierze). Zeus potrafił dostosować się do każdego podkładu i w ten sposób na jednym albumie otrzymujemy zahaczający o punk-rock refren w "Jesteśmy źli", a zaraz później megaspokojną opowieść o "lecie w Łodzi". Tak duża rozpiętość trafia się na tyle rzadko, że wstyd tego nie odnotować. Kwestie rapowe zostały uzupełnione o damski wokal, który pojawia się w momentach, kiedy gospodarz sam nie dałby rady. Jest to świetne dopełnienie prezentowanej na albumie przekrojowości, a bez Ani po prostu brakowałoby tej kropki nad i.

W przeciwieństwie do poprzednich płyt, tym razem warstwa muzyczna nie leżała jedynie w gestii Zeusa, a była współtworzona przez jego wydawcę z tamtego okresu, Marka Dulewicza. Wtedy ludzie zachwycali się, że to dla Kamila poszerzenie horyzontów, których sam by nie odkrył. Z perspektywy czasu wiemy, że takie twierdzenie nie jest prawdziwe, zaś monotonia i płaskość brzmienia (które to chyba w założeniu miały być wspólnym mianownikiem produkcji) są bez wątpienia zasługą właściciela Embryo.

W necie aż roi się od recenzji, w których brzmienie tej płyty jest nazywane mianem "eksperymentów" czy "wysublimowanego gustu i smaku". WTF?! Owszem, niektóre bity doskonale pasują do treści, jak chociażby partie smyczkowe w "Musisz ujrzeć światło" czy wspominane już gitary i perkusja w "Jesteśmy źli", ale i tak tym wszystkim bitom czegoś brakuje, a ich szkielety są do siebie niezwykle podobne. Po prostu słychać, że rękę przyłożył ex-discopolowiec, a co potwierdziło się później przy okazji premiery "Wyga.co". Tutaj jednokopytność została przyozdobiona i utrzymana w ryzach, jednak nawet jedyny numer nawiązujący do CNSR i AZ, czyli funkowe "W każdą pogodę" nie brzmi tak soczyście, jak "Patrz" czy "Mamy tu funk dla ciebie".

Cała płyta to piękne połączenie stojącej na tak samo wysokim poziomie (wokalnej) formy i treści oraz nieco odbiegającej od nich warstwy muzycznej. To album, na którym nie ma miejsca na przypadkowość: każdy jeden wers i sposób jego zarapowania jest solidnie przemyślany, a pomysłami zarówno na treść, jak i formę można byłoby obdarować kilka płyt. Do tej pory opus magnum Zeusa i nawet nie próbujcie z tym handlować hejterzy.

9,5/10 





Continue reading →
19.07.2013

Hukos/Cira - Głodni Z Natury [2013]

9 komentarze

Bardzo nie lubię, kiedy 2 zupełnie różnych MC postanawia zrobić wspólną płytę bez zamiaru pokazania w ten sposób nowej jakości, a jedynie równoległej prezentacji dwóch różnych stylów. Właśnie taka sytuacja ma miejsce na "Głodnych z natury".

Czytelnicy zapewne znają moje opinie zarówno na temat Ciry jak i Hukosa. Przypomnę, że "Plastikowy kosmos" oceniłem na 9/10, zaś "Knajpie" otrzymała 8/10 (#radiopezet). Są to całkiem wysokie noty, które wyraźnie pokazują mój stosunek do obu raperów.

Informacje o ich wspólnym projekcie przyjąłem z pewnym dystansem - niestety, ale do tej pory pomysły tego typu były strasznymi niewypałami, ponieważ albo nowej jakości nie znaleziono (Parias), albo w ogóle nawet nie rozpoczęto poszukiwań (Kobra x Bezczel, Raca x Peerzet, Kali x Paluch). Mimo, że na wspólnej płycie reprezentantów Białegostoku trudno doszukać się minusów, to jednak ciężko umieścić ją w kategoriach innych, niż "zawód".

Album nie jest tak dobry, jak "Knajpa upadłych morderców", zaś do "Plastikowego kosmosu" nawet nie ma co porównywać, ponieważ to są lata świetlne. Rozumiem inną konwencję i tego typu tłumaczenia, ale ja tego nie kupuję. Po wersach " zapalnik rymów w kopalni jak pierdolony bum" stawiam tezę, że Michał jest już na tak wysokim poziomie lirycznym, że po prostu nie jest wstanie świadomie obniżyć lotów. Potwierdza ją również solowa "Ulewa", która figuruje na płycie w formie bonus tracku. Kwestie Hukosa najlepiej opisać wzorem: X-1, gdzie x=jego legalny debiut.

Cieszę się, że nie jest to płyta o niczym i każdy jeden kawałek jest podparty konkretnym konceptem, ale jak pisałem wyżej - nie jest to nic odkrywczego. Bo trudno taką etykietę przykleić zarówno tematom typu ulubiony MC, kserowanie stylu czy starzy kumple, jak i części wokalnej.  Równie dobrze wszystkie te numery mogłyby się pojawić na solo Hukosa z dopiskiem feat. Cira i nikt nawet przez moment nie zastanawiałby się, czy taki był cel ich powstania.

Nowej jakości nie odkryto również na poziomie bitów, które są jakby żywcem wyjęte z debiutu Hukosa: agresywne i energetyczne podkłady bez wątpienia będą koncertowymi rozpierdalatorami, ale żaden z nich nie wybija się ponad solidność. Są, dobrze współgrają z raperami, ale raczej nie byłoby chętnych na instrumentale. Ewentualnie poza tymi od Bobera.

Po przesłuchaniu "Głodnych z natury" naprawdę ciężko uwierzyć w zapewnienia, że Step nie ingeruje w płyty poprzez narzucanie featów innych wykonawców ze swojej stajni. Z.B.U.K.U? Kajman w tragicznej formie? Srsly? Co tutaj (poza zaniżaniem poziomu) robią Kali, Paluch, Sheller? Pyskaty (jeden z lepszych featów roku!), Zeus + śpiewaczki w zupełności by wystarczyły. Kolegów z Białegostoku/zespołu również można było sobie podarować.

Czytam opinie w necie i nie wierzę. Pieśni pochwalne, peany, mega pozytywne recenzje - czy ci ludzie wcześniej nie słuchali żadnego projektu Ciry? Zdają sobie sprawę z istnienia "Knajpy"? No kurwa nie sądzę. Jeżeli ten album powstał z głodu hajsu niewyrobionych słuchaczy, to cel bez wątpienia został osiągnięty. Właśnie takie płyty sprzedają i przyjmują najlepiej, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Od strony muzycznego rozwoju jest to jak nie regres, to przynajmniej stanie w miejscu, na które w przypadku 30-sto letnich typów raczej nie ma miejsca. Ani to świeże, ani specjalnie ciekawe - po prostu sobie jest, jak milion innych płyt.

7/10


Continue reading →
17.07.2013

Kali x Paluch - Milion Dróg Do Śmierci [2013]

17 komentarze

Fajnie, że Paluch ma zacięcie, ale 3 płyty z jego udziałem na przestrzeni roku to jest dużo za dużo. Tym bardziej, że nie ma w sobie nic wyjątkowego - ot, rzemieślnik jakich wielu. Jeżeli w porę się nie opamięta to jego kariera skończy się tak szybko, jak się zaczęła.

Podobnie zresztą jest z Kalim, który w środowisku cieszy się sławą "speca od refrenów", który umie nieźle podśpiewywać. Im dłużej słuchałem "Miliona dróg do śmierci", tym bardziej w to wątpiłem, zaś po kilkudniowej sesji z tym albumem nabawiłem się uczulenia na głos ex członka Firmy. W szczególności na momenty jego "zawodzenia".

Pytanie zasadnicze: po co tak właściwie powstał ten projekt? Nie widzę nawet jednego argumentu za płytą rzemieślnik x przeciętniak. Oczywiście poza standardowym, że "hajs się musi zgadzać". Do tej pory Paluch i Kali trafiali do różnych środowisk. Tym albumem zrobili sobie obopólną przysługę dotarcia do szerszego grona odbiorców. Na tym plusy się kończą, bo co z tego, że "Milion Dróg Do Śmierci" jest lepsze od "Nim zgaśnie słońce", skoro w dalszym ciągu poziom słuchalności jest dramatycznie niski?

Przede wszystkim bardzo chętnie dowiedziałbym się o czym konkretnie jest ta płyta? Mimo wielokrotnych przesłuchań nie zdołałem posiąść tej informacji. Patrząc na tekstowe prostactwo (nie mylić z prostotą) obu Panów, teza o jakimś drugim dnie wydaje się być fałszywa. Typowe pierdolenie o niczym, na milion tytułowych sposobów. Tekstami o tym, że Paluch idzie do przodu, udaje mu się, jest zajebisty i dba o rodzinę już rzygam, ile można o tym pierdolić? Z grubsza Kali uprawia to samo, tylko na niższym poziomie lirycznym.

O ile niski poziom warstwy tekstowej był w zasadzie do przewidzenia, tak nie spodziewałem się aż takiej chujni na bitach. W trakcie odsłuchu z zaciekawieniem zajrzałem w creditsy zobaczyć co to za wacki uraczyły nas swoimi wątpliwej jakości produkcjami. Patrzę, a tam Julas, Sherlock, Donatan, SoDrumatic... Szok i niedowierzanie towarzyszy mi aż do dziś. Przecież te ksywki przetaczały się już przez inne niuskulowe albumy i zawsze reprezentowały poziom o parę leveli wyższy, niż ten zaprezentowany na MDDS. Może po prostu wykorzystane zostały odrzuty? Brzmienie tej płyty nawiązuje raczej do zupełnie nieudanego, spierdolonego i inspirowanego najgorszymi amerykańskimi trapami/niuskulami "Jeden na milion" Onara, aniżeli dzisiejszych płyt. Lubię plastik, ale w sensownym wydaniu, tutaj brzmi to po prostu tandetnie.

Rapowo jest to dokładnie to, co obaj Panowie reprezentowali na swoich zeszłorocznych płytach, z jednym zastrzeżeniem - okazało się, że Kali wcale nie potrafi podśpiewywać, a po większej dawce takich zabiegów istnieje ryzyko pęknięcia bębenków. Naprawdę nie wierzę, że ktoś mógłby słuchać go dla przyjemności.

Podsumowując: takich projektów zapowiadane są dziesiątki, jak nie setki i zazwyczaj wypala 1 na 100. "Milion Dróg Do Śmierci" to właśnie ten rodzynek, w przypadku którego za słowami poszły czyny i został doprowadzony do samego końca. Co z tego, skoro skutek jest najdelikatniej mówiąc marny?

4,5/10




Continue reading →
15.07.2013

W.E.N.A. - Nowa Ziemia [2013]

10 komentarze

Chyba powinienem przygotować oddzielny szablon dla płyt wydawanych w Aptaun. Czy to się komuś podoba, czy nie, klątwa tej wytwórni trwa, a "Nowa Ziemia" jest tego doskonałym przykładem.

Z drugiej strony chyba należy cieszyć się z samego faktu, że Wudoe zatrzymał tendencję zniżkową i nagrał płytę znacznie lepszą, niż monotonne "Dalekie Zbliżenia". Po tamtych nudach nie miałem najmniejszej ochoty sprawdzać kolejnej płyty rapera z Marymontu. Pragnę przypomnieć, że w wywiadach sprzed 2 lat były zapowiedzi wydania kolejnego albumu jeszcze w tym samym (2011) roku (!!!!), a ponadto W.E.N.A. dystansował się od eksperymentów z brzmieniem i flow.

Zmiana, która dokonała się od tego czasu jest w takim samym stopniu zadziwiająca, jak ta, którą obserwujemy u jego kolegi z wytwórni. Nie chcę rugać raperów za progres czy też podejmowanie nowych wyzwań, za to w głowie mi się nie mieści, jak można być tak niepewnym swoich słów. Dwóch wykonawców, którzy spokojnie byliby wybrani do truskularmii nagle ogłasza, że im się odwidziało.

Wszystko fajnie, ale wystarczy po prostu ważyć słowa i myśleć chociaż minimalnie do przodu. Teraz Wudoe wjeżdża z nowymi bitami, lekkimi eksperymentami z flow i tematyką, która jest całkowitym zaprzeczeniem tego, o czym nawijał 6 lat temu i nie ma do powiedzenia nic więcej ponad "no co, trochę się u mnie zmieniło". Pragnę zaznaczyć, że przy okazji premiery "Wyższego Dobra" W.E.N.A. miał 23 a nie 13 lat!

Jako, że jest to recenzja płyty, a nie osąd rapera, to daruję sobie dalsze komentarze. Niemniej jest to ciekawy temat na dłuższy tekst o dziwnych przemianach raperów, którzy jak czegoś nie mają, to stają okoniem. Ale jak już wróbel wpadnie do garści, to dziwnym trafem zmieniają swoje podejście o 180 stopni.

Jak pisałem wyżej - "Nowa Ziemia" jest całkowicie inna od poprzednich dokonań rapera. No może prawie całkowicie, ponieważ jest jeden wspólny mianownik - NUDA. W.E.N.A. już po raz trzeci udowadnia, że sam nie jest w stanie nagrać interesującego LP.  Pierwsza była wynikiem ujścia młodzieńczej frustracji, na drugiej stronę tekstową ciągnął Ras. Potem okazało się, że DZ doskonale sprawdzają się w roli kołysanki i gdyby nie bity, to dokładnie to samo moglibyśmy powiedzieć o NZ.

Tak więc cała płyta jest o tym, że dużo się zmieniło, a co za tym idzie nastał czas wygrywania życia. A i standardowe, że tylko frajer nie skorzystałby z takiej okazji. Może i tak, natomiast ja czułbym się okropnie nagrywając po 6-ciu latach diss na samego siebie. Jednak nawet w temacie hajlajfu Wudoe nie ma przemyśleń na więcej, niż 2-3 utwory. Reszta to tylko parafrazowanie, przy okazji którego nie pada nawet jedna wbijająca się w ucho linijka. Ot, puszczone, przesłuchane, dziękuje. Równie dobrze ktoś mógłby tam nawijać po chińsku i mój odbiór nie zmieniłby się nawet o jotę.

W tym kontekście nowe ziemie bitów są parą w gwizdek. Zwłaszcza po dodaniu do tego nieurodzajnych gleb na nowych ziemiach flow. Trochę zabawy z wokalem, momentami jakieś przyśpieszenia (które na takich bitach są PIERDOLONĄ KONIECZNOŚCIĄ), odejście od schematu zwrotka-refren-zwrotka-refren-zwrotka-refren. Rozumiem, że dla W.E.N.Y. to prawdziwe lata świetlne, natomiast dla zorientowanego odbiorcy już niekoniecznie.

Bezdyskusyjnie dobrą kwestią są rzecz jasna bity, za które w całości odpowiada Stona. Klimat jest dość mocno zróżnicowany, jednak równocześnie nie uświadczymy pierdolnika. Usłyszymy zarówno trochę samplowania czy typowego NY, jak i niuskuli, a nawet cloudowych podkładów, o które chyba nigdy nikt Wudoe by nie posądził.  Od pierwszego do ostatniego numeru jest to klasa sama w sobie i świetna reklama dla trochę niedocenianego do tej pory producenta.

Na płycie pojawili się również goście, ale tylko jeden wniósł sobą coś sensownego. Jest to oczywiście niezawodny Ras. Pacak i Jarecki nudni do porzygu. Te-tris ostatnimi czasy cały czas przewija tę samą zwrotkę - ile można? W wywiadzie dla Popkillera W.E.N.A. powiedział, że słuchał szesnastki Włodiego przez 2 godziny. 120 minut i nie wyłapał, że członek Molesty zupełnie nie wpasował się w ten bit? Skrzypka pomijam, bo jego to już chyba nikt nie traktuje poważnie.

Nowa ziemia? Raczej tylko pod względem bitów. Poza tym jest to albo stara bieda (teksty, goście) albo nowe podwórko (flow). A generalnie to kpiny z ludzi.

5,5 + 0,5 za bity = 6/10





Continue reading →
14.07.2013

Wszystko tylko nie klapki na oczach! Zdrowy rozsądek przeciw dinozaurom! - polemika

6 komentarze

Spokojna, mniej lub bardziej leniwa niedziela, standardowo przeglądam facebooka. Nagle ciach, natykam się na felieton Popkillera dotyczącego buthurtu słuchaczy związanego z modnymi ostatnio powrotami, a którego apogeum upatrują w komentarzach dotyczących reaktywacji Kalibra. Felieton tradycyjnie już absurdalny i pokazujący, jak daleko od tego, co naprawdę dzieje się na polskiej scenie jest załoga najpopularniejszego rap serwisu w Polsce.

Moja teza mówi, że popkillery już dawno temu poruszają się w równoległej rzeczywistości, głównie za sprawą licznych koneksji, które są efektem lat "w branży". Oczywiście ma to swoje dobre strony, w postaci wywiadów, przedpremierowych recenzji, czy też nieoficjalnych informacji. Jednak wydaje mi się, że nie jest to warte utraty kontaktu ze światem rzeczywistym i poruszania się w tym kreowanym przez raperów, w którym "ja mam rację, a hejterom chuj w dupe" odgrywa przecież pierwsze skrzypce.

Tym razem Mateusz nie zrozumiał, o co chodzi słuchaczom, kiedy oburzają się na kolejne powroty, które to ostatnimi czasy podejrzanie zwiększyły swoją częstotliwość. Tutaj przetoczmy fragment:

Czy chodzi o nowy album kogoś, kto przez cały czas działał solowo, czy kogoś kto od zawsze wydawał płyty co 4-5 lat, czy kogoś kto rzeczywiście powraca po dłuższej przerwie, związanej często z życiowym zamieszaniem - głos jest jeden i zgodny: "na pohybel dinozaurom, hańba, hajs się skończył, nikogo to nie obchodzi, tylko nowe, świeże, postępowe!"
[...]
Czy słuchaczy w Polsce opanował już jakiś ślepy pęd za nowością odcinaniem się od starych rzeczy, niczym francuskich rewolucjonistów czy też chcieliby wręcz wprowadzić orwellowską ewaporację i wymazać wszelkie ślady tego, co działo się przed laty? Czy też czują się rapowymi power rangersami broniącymi świeży i zagrożony hip-hop przed atakiem krwiożerczych dinozaurów, które wyczuły ponowne zainteresowanie? Czy to przejaw wejścia do hip-hopu znanego politycznego terminu określającego program skrótem TKM? Nie wiem, ale wydaje mi się to mocno chore.


Wybaczcie długość, ale była niezbędna, żeby jak na dłoni zobaczyć, że Ematei nie ma zielonego pojęcia o co chodzi. Jasne, jest (nawet dość spora) grupa "Power Rangersów" (wielką literą!), którzy bronią " świeży i zagrożony hip-hop przed atakiem krwiożerczych dinozaurów, które wyczuły ponowne zainteresowanie" na tej samej zasadzie, na jakiej niegdyś Tetris przestał współpracować z Kixem, bo ten drugi nie samplował z winyla. Ale to jest tylko część. Ich nie liczymy, bo bez względu na to, po której stronie barykady się znajdują i tak nie mają jakiejkolwiek refleksji nad swoimi poglądami, a tylko bezmyślnie powtarzają.

Po drugie gdzie  te komentarze, które hejtują osoby wydające płyty co 4-5 lat/dotyczące osób, które miały przerwę związaną ze sprawami osobistymi? Osobiście na takie praktycznie nie trafiam. Czyżby znajdowały się one tylko na Popkillerze? Cóż, taką publikę sobie wyhodowaliście, teraz zbieracie plony. To, że w waszych komentarzach stężenie gimbusów i kretynów jest większe niż na Youtube to wynik strategii portalu.

Fakt więc, że działający regularnie solowo i na stale wysokim poziomie Abradab ponownie łączy siły ze swoim bratem Joką, który w ostatnich latach gdzie by się nie pojawił zamiatał stylówką prawie wszystko, co w danym roku wyszło (featuringi na Czarnym Złocie i Miuoshu) jest informacją jednoznacznie kozacką, bo pytania o nowe nagrania Joki zadawaliśmy sobie regularnie a nie od dziś wiadomo, że obaj bracia studyjnie mają taką chemię jak mało kto. Tymczasem czytam komentarze i co widzę?"Dinozaury, nic nie nagrali przez dekadę, teraz hajs się skończył". "Jak to Kaliber bez Magika?". "Beka, nie chcemy takich powrotów". "Słucham rapu już 5 lat, nigdy tych dinozaurów nie słuchałem i tego też nie sprawdzę". "Odeszli, to kto im teraz pozwala wracać". Czytam i zastanawiam się tylko - WHAT THE FUCK? O co w tym wszystkim chodzi?

Natomiast tutaj IDEALNIE widać oderwanie od rzeczywistości. Abradab "stale na wysokim poziomie"? WTF?! W której z równoległych rzeczywistości to się dzieje? Bo z pewnością nie chodzi o tę, w której żyję ja i w której z 3 ostatnich płyt Daba nie da się złożyć nawet solidnej EP-ki! Zrozumienie tego faktu jest kluczowe dla zrozumienia oburzenia słuchaczy. Przecież widać jak na dłoni, że Kaliber jest reaktywowany TYLKO I WYŁĄCZNIE w jednym celu: hajs, hajs, hajs. Przecież gadki o wskrzeszeniu zespołu przewijały się niemal od zawsze, zaś Joka jest "dostępny" w Polsce już od dawna. A jednak postanowiono wcielić ten plan w życie 1) po premierze "Jesteś Bogiem" 2) po trzech koncertowo spierdolonych płytach Daba? Przypadek? Nie sądzę #mariuszmaxkolonko.

To samo tyczy się różnych innych dziwnych powrotów, od Olsena i Fu zaczynając (też przez CZYSTY PRZYPADEK po paru chujowych jak nieszczęście płytach tego drugiego), przez Borixona, na Wojtasie kończąc. Wspólny mianownik jest tutaj oczywisty: ich kariery albo były już dawno wygaszone, albo chyliły się ku upadkowi, szurając przy tym po dnie. Reaktywacja i uderzenie w sentymentalne tony to jedyne, co mogli zrobić, żeby przetrwać. Racja, że rynek ich zweryfikuje i tak np. BRX obronił się nagrywając jedną z lepszych płyt ubiegłego roku. Co nie zmienia faktu, że pobudki są niekoniecznie szlachetne. Ale Popkillery nie widzą, a raczej nie chcą tego widzieć.  Zgodzę się tylko z jednym wnioskiem: przerwa jest lepsza, niż nagrywanie taśmowe a la Tede. Jednak przerwa w przypadku osoby, która wydała przynajmniej niezłą płytę, a w przypadku osoby, której produkcja okazała się klapą to zasadnicza różnica. Zasadnicza.

PS w tekście celowo nie odniosłem się od przykładów zza oceanu, ponieważ są one absurdalnie niepasujące do głównej tezy całego felietonu.
Continue reading →
13.07.2013

Pih - Dowód Rzeczowy nr 3 [2013]

11 komentarze

Szczerze żałuję, że nie miałem okazji recenzować któreś z trzech poprzednich płyt Piha. Zrobiłbym dokładnie to samo, co uskutecznia on już od pięciu lat i nic nie wskazuje na zatrzymanie tej tendencji: wkleił recenzję poprzedniej płyty, pozamieniał tylko nazwy i ewentualnie szyk paru zdań. A potem udawał, że przecież wszystko jest ok.

Prawię dekadę temu Łona nawijał o tym, że "To koncepcji wymaga wprost niezwykłej /
wydać płytę stanowiącą poprzedniej płyty replay ". Tutaj mamy do czynienia z sytuacją podobną, jak u O.S.T.R.-a: jest to replay repley'a repley'a opus vitae frontmana Stepu. Przyzwoici ludzie robią tak raz, a po hejtingu fanów wycofują się na z góry upatrzone pozycje.

W zasadzie to jest wszystko, co mam do powiedzenia na temat tej płyty. Jest to zwyczajna kalka poprzednich "Dowodów Rzeczowych": te same tematy, tylko w słabszej formie tekstowej, jeszcze bardziej na odpierdol, jeszcze bardziej bez chęci, jeszcze słabsi goście. W tym ostatnim aspekcie wyjątkiem jest Sokół, reszta naprawdę może wypierdalać. Do tego tak samo monotonne bity, które można podsumować jednym zdaniem: Adam "Pianinko" Piechocki.

Jest to kolejny album, który powstał tylko i wyłącznie w jednym celu: napchania kieszeni. Jak Stepowi nie wstyd być aż tak łasym na hajs odbiorców to nie mam pojęcia. Rozumiem, że biznes, to ich praca, hajs musi się zgadzać, ale podejrzewam, że tak, jak pracownicy parabanków nie śpią najlepiej, tak i zatrudnionych w opolskiej wytwórni powinny czasem odwiedzić nocne zmory. Bo o tym, że Pih ma z tym problem słuchamy od pierwszego do ostatniego utworu.

4/10


Continue reading →
10.07.2013

Medium - Egzegeza - Księga Słów [2013]

23 komentarze

W najgorszych snach nie przypuszczałem, że ledwie 9 miesięcy po niestrawnym "Graalu" przyjdzie mi zmierzyć się z kolejną płytą Mediuma. Cały czas łudziłem się, że tylko tak mówi/zmieni zdanie, a w najgorszym wypadku przecież i tak będzie obsuwa. Summa summarum obyło się bez poślizgu i już od 3 tygodni możemy słuchać najmłodszego dziecka neofity z Kielc.

Na wstępie uspokoję wszystkich, którzy obawiali się kontynuacji Graala. "Egzegeza" nie jest spadkobierczynią poprzedniczki w stopniu, którego się obawialiśmy. Tym razem bity zrobił Galus, modulacja flow i głosu została utrzymana w ryzach, a jedyny wspólny mianownik to ciekawość i poszukiwanie sensu świata. Chociaż też nie do końca, ponieważ optyka jest już nieco inna.

Należy wyraźnie zaznaczyć, że krótki okres powstawania tej produkcji jest słyszalny niemal na każdym kroku. Teksty, czyli (w stosunku do skrajnie naukowej TWR i równie skrajnie religijnego Graala) centrowe pitu-pitu miejscami sprawiają wrażenie wyrwanych z losowej sesji freestyle'owej. Podobnie zresztą jest z położeniem ich na bitach, a wszystko doprawia długość (30 minut) płyty, na której czas trwania zaledwie 1/3 utworów przekracza 3 minuty.

Myślę, że temat tekstów wyczerpuje zdanie, że jest to kontynuacja ścieżki rozpoczętej na TRW, tylko oglądanej z innej perspektywy. Rozkminki są podobne, wnioskiem kończącym jest oczywiście Bóg, a więc mowy nie ma o żadnej prowokacji (taką tezę lansowali fani Mediuma tuż przed premierą). Jeżeli fascynuje to kogoś w wieku 20+ to niech czym prędzej wypierdala się douczyć, albo poczyta coś wartościowego, zamiast słuchać tego pierdololo. Z losowego rozdziału losowej książki Nietzschego wyciągniecie więcej, niż z 3 ostatnich albumów kieleckiego MC. Rap dla gimbusów.

Płyta została oparta o instrumentalne LP Galusa, wydane 2 lata temu pod nazwą "Futura". Tutaj zaczyna się problem, ponieważ już przy okazji pierwszego numeru słychać, że bity bynajmniej nie były robione pod rapera, ani nawet pod tło. Jeżeli połączymy to z brakiem głosu jak Sokół/Fokus/Hade, to otrzymamy dość pokraczne próby rapowania na (jak sama nazwa wskazuje) podkładach z metką "future hip-hop". Gdzieś tam czasem się uda, ale ogólnie to po prostu lecimy i wychodzi takie chujwieco. Jest to o tyle przykre, że przecież Medium ma wspaniałe warunki wokalne i umie śpiewać, a ucieka w jakieś melorecytacje i zupełnie niekontrolowane offbeaty.

Podsumowując jest to kolejna płyta dla gimbusów, którzy przy okazji jej premiery dowiedzieli się o istnieniu (i znaczeniu) słowa "egzegeza". Starszy słuchacz nie znajdzie tutaj nic, co przyciągnęłoby go na dłużej. Może poza bitami, ale te przecież dostępne są od 2 lat.

5/10


Continue reading →
8.07.2013

Ten Typ Mes - Ten Typ Mes i Lepsze Żbiki [2013]

15 komentarze

Ten moment musiał w końcu nadejść, jednak (chyba) nikt nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Niestety, ale Mes płynąc na naprawdę wysokiej fali mocno uszkodził swój statek. Głównie przy pomocy nadmiaru majtków i dogmatu o własnej nieomylności.

Zaczęło się niewinnie, od zapowiedzi płyty "Lepszych Żbików". W środowisku spekulowano, że będzie to po prostu mixtejp od Alkopoligamii, czyli w normalnej wytwórni całkiem normalna rzecz. W miarę wycieku kolejnych informacji kontury płyty zarysowywały się coraz bardziej, ostatecznie przyjmując kształt czegoś jak "The Dynasty: Roc La Familia" od Jay'a. Z tą różnią, że Polska to nie Stany, Piotr Pacak to nie Pharrell, a LJ Karwel to nie Beanie Sigel.

Zanim zacznę znęcać się nad zwierzętami, muszę wytknąć błędy gospodarza. A tych jest niespodziewanie dużo. Przede wszystkim produkcja: niech ktoś wreszcie uświadomi Mesa, że jest już tak dobrym raperem, iż produkowanie bitów samemu sobie zupełnie mija się z celem. Od zarania dziejów frontman Alkopoligamii był przede wszystkim raperem, a dopiero później bitmejkerem (zaś na końcu DJ-em). Jak widać rozwój obu tych dziedzin nie idzie w parze, zaś tegoroczna płyta bezlitośnie ten fakt obnaża.

Po 2-3 przesłuchaniach można w ciemno typować, które produkcje były dziełem samego gospodarza, a które wyszły spod ręki Szoguna. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że między numerami 1, 10, 11, 12, 14, a (prawie całą) resztą płyty jest dość poważna różnica. Owszem, nie jest to przepaść, ale levele są inne. Znamiennym jest fakt, że w wyjątkach od tej reguły ("Patrzę w rachunek", "Zjebane miasto") palce maczali przeróżni pomocnicy.

W momencie, kiedy Mes dostaje trochę więcej miejsca, zaczynają się jazdy typu "wracamy do lat '90 i chuj". To nie te czasy, a - przede wszystkim - NIE TE SKILLE. Miejscami wyszło to dobrze i np. takie OutKastowe "Patrzę w rachunek" mogłoby być niezłym punktem wyjścia do całej płyty, a tutaj jest tylko wyjątkiem. Podobnie jak zupełnie przearanżowane przez Szoguna "Zjebane miasto". Nie widzę sensu takiego podejścia, podobnie zresztą jak tworzenia bitów w stylistyce g-funku początku ostatniej dekady ubiegłego wieku. To wszystko już było, w dodatku brzmi strasznie płasko. Mes już się na tym sprawdził i nie ma pierdolonego sensu dalej tego przerabiać. NIE Z TYMI SKILLSAMI.

Dla odmiany wszystkie bity Szoguna są bezbłędne i aż miło ich posłuchać. Poza standardowymi dla niego zimnymi, oszczędnymi produkcjami, rzucił również ciepły podkład do "Mieć czas". Do tego kilka groszy wtrącił Głośny oraz gro muzyków, którzy dograli partie przeróżnych instrumentów, bez których brzmienie byłoby znacznie uboższe.

O ile produkcję Mesa można jeszcze jako-tako wybronić, tak jest to niemożliwe w stosunku do niemal większości obecnych na płycie gości. Oczywiście mówię o tych rapowych, ponieważ wokalistki spisały się na medal i są niewątpliwie dodatkową wartością poszczególnych numerów. Podobnie jest z Tomsonem, zaś Pacak dla odmiany zanudził na śmierć.

Nawijacze to już festiwal wacków i kolesiostwa. Nie wiem co się stało z Madą, ale z formą z tej płyty lepiej niech wraca potrenować. Małolat to obecnie dno. Stasiak w samym "Nie umiem tańczyć" spokojnie by wystarczył, nie musiał psuć "Na dnie". Pjus skoro charczy, to niech powstrzyma się od rapowania. Hade zawiódł, stać go na więcej. Podobnie jak Pyskatego, który w tej konwencji zupełnie się nie sprawdza. W zasadzie radę dali tylko Ciech, Kuba Knap i Wdowa. To dużo za mało jak na płytę opartą o gości.

Osobny akapit należy się najgorszemu z nowych nabytków Alko, czyli LJ Karwelowi. Na poprzedniej płycie Mes nawijał "Stolica, rapuj jak as, albo stąd kicaj", po czym przygarnął taką bylejakość. Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć co nim kierowało, ale POLECAM SIĘ OBUDZIĆ I UŚWIADOMIĆ SOBIE, ŻE TAKICH RAPERÓW MAMY W POLSCE NA PĘCZKI, NA SETKI, NA TYSIĄCE, NA TONY. Ten typ nie reprezentuje swoim rapem N-I-C i promowanie go ośmiesza promotora. Zwłaszcza, kiedy daje mu do dyspozycji cały numer na swoim albumie.

Teoretycznie to właśnie tutaj jest pies pogrzebany, praktycznie warto zauważyć, że często-gęsto Mes dostosowuje się do gości i obniża loty. Tak błyskotliwe teksty, jak pierwszy lepszy z KNS trafiają się tutaj praktycznie tylko w solowych numerach, gdzie Typ może rozwinąć skrzydła i polecieć w social fiction lub złożony storytelling. W numerach z gośćmi zazwyczaj jest coś nie tak, brakuje tego błysku, który charakteryzował go jeszcze 2-3 lata temu, nawet na featach. Oczywiście mówię tutaj tylko o warstwie tekstowej, ponieważ jeżeli chodzi o flow, to Szmidt jest w stanie dopasować się do każdego rodzaju podkładu (jest to jedyny plus różnorodności albumu) i jak zły masakrować kolejne bity niczym JKM lewaków.

To naprawdę przykre, że człowiek, który 4 lata temu zamachiwał się na przeciętność nagrał płytę, na której to właśnie przeciętność gra pierwsze skrzypce. Jeszcze smutniejszym jest fakt, że wkrada się ona również w poczynania najlepszego (?) polskiego rapera. Wprawdzie mówi, że nie jest to kolejne solo, jednak to właśnie on nadał jej kształt i odpowiadał za całość. A ta pozostawia wiele do życzenia.

6,5 + 1 za flow -1 za żbiki = 6,5/10


Continue reading →
6.07.2013

Green - Buntownicy i Lojaliści [2013]

9 komentarze

Muszę przyznać, że w tym roku nie zetknąłem się z bardziej naciąganym (w stosunku do zapowiedzi) konceptem, niż tym zawartym na tegorocznej płycie Greena. Przed przesłuchaniem albumu obejrzałem wywiad u Rawicza, po którym byłem pewny, że ten będzie to jakiś głębszy i bardziej przemyślany pomysł, niż "szereg cech składających się na dwoistą naturę człowieka".

Green to pochodzący z Brzezin reprezentant łódzkiej sceny, szerzej znany głównie dzięki akcji "Młode Wilki" oraz współpracy z Aloha Entertainment, w ramach której w 2010 wydał płytę "Kryptonim Monolog". Pod względem flow tragiczną płytę, dodajmy. Czy przez te 3 lata znalazł ten niewątpliwie niezbędny element rapowego rzemiosła i stał się godnym słuchania wykonawcą?

Po dość solidnym osłuchaniu się z "Buntownikami" muszę przyznać, że progres jest zauważalny. Jasne, że Green nie jest (i raczej nie będzie) żadnym demonem flow, natomiast wreszcie zaczął słyszeć podkład i rapować w zgodzie z nim (nie mylić z werblem).

Poza dwoma wyjątkami za oprawę muzyczną odpowiada ulubieniec tłumów: O.S.T.R. Nie trudno zgadnąć, że płyta utrzymana jest w klasycznej, nowojorskiej stylistyce. Dużo kurzu i brudu, co zresztą doskonale pasuje do tematyki "Buntowników". Produkcje od najbardziej przehajpowanego polskiego producenta można było sobie darować, ponieważ dość poważnie odstają od muzyki spod ręki skrzypka.

Cała siła Greena tkwi rzecz jasna w tekstach, chociaż tych też nadto bym ich nie chwalił. Są przemyślane, a przy tym niezwykle ciężkie i w pewnym stopniu nawiązujące do ulicznego nurtu. Faktycznie pierwsza część płyty traktuje o "buntownikach", zaś druga o "lojalistach", ale sam gospodarz wydaje się być niekoniecznie do tego podziału przekonany. Z pomocą przychodzi informacja prasowa: " Sens płyty tkwi w tym, że wszyscy mamy w sobie coś z buntownika i coś z lojalisty, dzięki czemu wielu z Was będzie w stanie utożsamić się z treścią albumu.", jednak tego również "nie kupuję". Dla mnie to brzmi, jakby koncept narzucał ktoś inny, a Młody Wilk 2011 był jedynie wykonawcą.

Podsumowując: nie jest to moja bajka, jednak w związku z poczynionym progresem słuchanie Greena przestało być obciachem. Dzięki temu ten, kto widzi dla siebie miejsce w świecie nakreślonym przez rapera, może spokojnie przebywać w nim bez obawy o potencjalne ośmieszenie.

6/10



Continue reading →

Kategorie