27.04.2013

Zaginiony - Czerwone Samochody i Białe Dziewczyny [2013]

5 komentarze


Podobno Zaginiony wziął udział w konkursie Koki, mimo "innych propozycji wydawniczych". Podobno ta płyta miała być wjazdem z buta na legalną scenę. Podobno jest tutaj jakiś wielki koncept. Podobno została wydana legalnie. Podobno.

Fakty przedstawiają się zgoła inaczej: ten album to kolejna promocyjna porażka Koki i pokazanie, że nie można poważnie traktować tego pseudo labelu, w którym słowa "promocja" i "fejm" są tożsame. W tej perspektywie nie dziwią plotki o przejściu Bonsona do Stopro - nikt normalny nie będzie powierzał swojej kariery takim patałachom.

Nie wierzę również w bajkę o "innych propozycjach" - nawet przed spartaczeniem promocji "Czerwonych samochodów" wytwórnia Pezeta nie miała opinii nawet przeciętnej. Nie wierzę również dlatego, że Zaginiony jest do bólu przeciętny, więc niby kto chciałby po niego sięgnąć?

Płyta jest zarapowana solidnie, bez fajerwerków, ale też raczej bez wpadek. Chociaż "Drzwi do jego fury" aż proszą się o ponowne podejście do tematu i wyciśnięcie z tego tego bitu maksa. Plusem jest ograniczenie gości do DJ-ów oraz wokalistów/ek - dzięki temu dostajemy solo, a nie ekspozycję featów.

W recenzji Flinta czytamy, że "Cudów dokonano przy produkcji, za którą odpowiadają Szatt, Flamaster, Kosa, Ńemy, Mr. Ed i 8611 – ta przyprawiona jest żywymi instrumentami i skreczem [...]". Właściwa reakcja na te bzdury to uniesiona brew. Od strony muzycznej nie dokonano żadnych cudów - jest solidnie, z jednym fajewerkiem w postaci "Drzwi do jego fury".  Gospodarzowi ciągnięcie niemelodyjnych, klasycznych podkładów idzie jak po grudzie i stawiam tezę, że gdyby płyta była dłuższa, to wyglądałoby to znacznie gorzej. Żywe partie instrumentów nic w tej kwestii nie zmieniają.

Prócz tego, że tematyka zawiera się w tytule płyty, to jeszcze spaja całość, dzięki czemu widoczny jest koncept, o którym się tyle mówi. Oczywiście, dzięki niemu album zyskuje, ale ma to również drugą stronę medalu - gdyby Zaginiony był lepszym raperem, to nie musiałby ratować się nieco naciąganym konceptem o sprawach damsko-męskich. Nawet, jeżeli to historie z jego życia.

Przed napisaniem tego tekstu sprawdziłem w necie recenzje i złapałem się za głowę. Chodzi o to, jak pozytywnie przyjmowana jest ta płyta. Odnoszę wrażenie, że ci wszyscy piewcy nie mają pojęcia o rodzimym podwórku, więc zachwycają się czymś, czego jest na pęczki. Brak sensownych singli, brak fajerwerków, wszystko przeciętne do bólu i okraszone naciąganym konceptem - nie w 2013. Chociaż i tak jest lepiej, niż u całych zastępów słabiaków ze Stepu.

6/10 



Continue reading →
25.04.2013

Rosnąca Ilość koncertów zagranicznych gwiazd w Polsce

3 komentarze

Z pewnością każdy słuchacz czarnej muzyki zauważył pewną tendencję, o której jakiś czas temu można było co najwyżej pomarzyć. Mianowicie chodzi o coraz częstsze wizyty gwiazd zza oceanu, które przyjeżdżają zagrać nad Wisłą. I nie mówię tutaj o festiwalach, ale również zwykłych, klubowych eventach na kilkaset osób. [czytaj całość]
Continue reading →
24.04.2013

Golin - Katakumby [2012]

7 komentarze


Golin to kolejny świeżak, o którego materiale nie dowiedziałbym się, gdyby nie komentarze na blogu/facebooku. Po dziesiątkach namów w końcu postanowiłem sprawdzić, jednak w natłoku zeszłorocznych premier nie zdążyłem napisać o tym albumie. Dziś nadrabiam zaległości, ponieważ mimo widocznych braków Golin jest wart wypromowania.

Fakt, wcześniej kojarzyłem go z projektów z Oliwą oraz Wallcutami, ale żaden z tamtych materiałów mnie nie porwał na tyle, żeby zapamiętać tę ksywę. Nawet więcej: oba były na tak niskim poziomie, że plułem sobie w brodę tracąc czas na coś tak słabego.

Na najnowszej produkcji jest już nieco inaczej, a Golin wreszcie stał się w miarę słuchalny. Podkreślam "w miarę", ponieważ nawet najlepsze teksty nie zasłonią wokalnej, wcale niezamierzonej monotonni. Z drugiej strony przynajmniej nie uświadczymy porywania się z motyką na słońce. Większość płyty jest zarapowana poprawnie, jednak miejscami jest wręcz słabo - dopracowanie tej kwestii przy kolejnym materiale wydaje się być koniecznością.

Bity, za które w większości odpowiada Szpalowsky są po prostu tłem dla gospodarza, co przy takim poziomie bynajmniej nie jest pochwałą. Zdominować bitem rapera z tak słabym warsztatem jak Golin nie jest żadnym wyczynem, jednak ta sztuka nie udała się ani razu. Klasyczne podkłady miejscami zawierają ciekawe smaczki, ale nie jest to na tyle unikatowe, żeby wywoływało zachwyt. Możemy porwać się na naciągane stwierdzenie, że klimatycznie dopasowane są do tytułu płyty.

Cały sens sięgnięcia po tę pozycję zaczyna się i kończy na warstwie tekstowej, która naprawdę jest warta uwagi. Gdzieś trafiłem na opinię, że Golin to przystępniejsza wersja Laika i niewątpliwie coś w tym stwierdzeniu jest (zwłaszcza, że prezentują ten sam poziom flow, he he). Gry słowne, dwuznaczności, efektowne i inteligentne pancze - to wszystko znajdziemy na "Katakumbach".

Przy takim arsenale raper nie gubi treści, a przy tym nie prezentuje jej z pozycji mistrza. Takie połączenie zdarza się naprawdę rzadko, dlatego jest warte odnotowania. Gorzka tematyka oscyluje raczej wokół złych, aniżeli dobrych stron świata. Tutaj minusem jest ocieranie się o populizm ("Potrzebujemy wojen"), który również należałoby w przyszłości wyeliminować.

Jeżeli jesteś fanem Laika czy Bisza, to ta płyta powinna do Ciebie trafić i taki jest właśnie jej target. Pozostałych może (ale nie musi) odrzucić chujowe flow, chociaż warto przesłuchać dla samego odnotowania i zapamiętania na przyszłość. Na razie jest jeszcze sporo do poprawienia

6/10


Continue reading →
23.04.2013

KOMENTARZ KAABANA: #Raiffeisen

3 komentarze
Continue reading →
22.04.2013

W.E.N.A. & Rasmentalism - Duże Rzeczy [2009]

11 komentarze


Dawno nie było evergreenów, więc wracając powoli  do normalnego funkcjonowania bloga czas przerwać przestój w tej kwestii. Opcji było parę, ostatecznie z powodu reedycji "Wyższego Dobra" zdecydowałem się na (jak na razie) najlepszy pod względem umiejętności album Wudoe.

"Duże rzeczy" to płyta, która została nagrana razem z duetem Rasmentalism. Tutaj miało to podwójne znaczenie: kolaboracja autora najlepszej podziemnej płyty 2007, oraz autorów najlepszej podziemnej płyty 2008. Takie połączenie musiało dać piorunujący efekt. I dało.

W głównej mierze o sile albumu stanowią dobrze uzupełniający się raperzy. Ras ciekawie rozwinął swoje gierki słowne, z których słynął już wcześniej. Nie wiem, czy to kwestia "rywalizacji", ale na tej produkcji pada masa świetnych linijek, od " Argumenty podaje rzadziej, niż kiepski quarterback" po "Prawda boli? Ściemniaj życie, żeby wygrać z prawdą". Wprawdzie flow reprezentanta Asfaltu nie powala, ale równocześnie nie można wpisywać go na listę wad.

Dla odmiany drugi mc lepiej pływa, niż klei teksty. Smutno mi to pisać z perspektywy czasu, ponieważ wtedy wszystko wskazywało na to, że nie zapętli się w rapowaniu pod linijkę. Przecież na tych miejscami przekombinowanych podkładach WudoE pływał jak delfin. Tekstowo wpadek nie odnotowano, starał się równać do Rasa (co oczywiście niekoniecznie mu wychodziło). Tutaj warto odnotować spinkę ślizgerów o fakt, że historia przetoczona w numerze z Tetrisem nie jest prawdziwa.

Bez wątpienia najsłabszą częścią tej produkcji są bity, chociaż i tak w porównaniu z DMŁŻ Ment poczynił pewien progres. Przypomnijmy: jego produkcje z tamtej płyty opierały się na wycięciu (często znanego!) sampla, podłożeniu bębnów i to tyle. Tutaj poszedł o krok dalej, czyli łączenie sampli. Przez ten zabieg brzmienie charakteryzuje niesamowity chaos, który odrzucił mnie przy odsłuchu pierwszego singla. Kupiłem ten pomysł dopiero przy premierze całości, chociaż zdaję sobie sprawę z jego wad.

Tematycznie jest to swoiste Rasmentalism x W.E.N.A. (kolejność NIE JEST przypadkowa, zdecydowanie więcej tutaj tego pierwszego)

Wspaniałym dopełnieniem całości są dobrze dobrani goście. Jest idol mas, czyli Smarki, który dał tutaj jedną z ostatnich dobrych zwrotek w karierze. Jego kolega ze składu świetnie nadał brudnego sznytu "ulicznemu" kawałkowi. Tetris zaliczył najlepsze wejście w bit w swojej karierze. Ponadto 3 numery swoim pięknym głosem ubarwia Joanna Solarska ("Sny na jawie"!!!!!), zaś trójka DJ-ów nie znalazła się tutaj przez przypadek - ich cuty są wartością dodatnią poszczególnych numerów.

Startując z takiej pozycji trudno spierdolić dalszą karierę, ale tej trójce się to udało. Rzecz jasna piszę to z perspektywy ogarniętego słuchacza, bo (jak pokazuje to, gdzie panowie są aktualnie) "masowemu" odbiorcy aktualna twórczość całej trójki, niższa od tej płyty o parę poziomów, przypada do gustu. Dla mnie jest to niewytłumaczalne, dlatego nadal trzymam kciuki za powrót do formy - Ras na MAUi WOW!E udowodnił, że potrafi. Teraz jeszcze niech weźmie kolegów i przełoży to na LP.

9/10


Continue reading →
18.04.2013

South Blunt System - I'm Seeing [2013]

18 komentarze


Wszyscy, którzy śledzą mojego bloga wiedzą, że jestem ostatnią osobą narzekającą na powrót mody na rap. Zawsze wspierałem różne inicjatywy typu chcę rapu w radiu, rap do mediów, itp. Nigdy nie hejtowałem polskich hiphopowców za wchodzenie w showbiz, propsowałem nawet kolabo Fokusa z Dodą.

Moje zdanie podtrzymuję, aczkolwiek w takich chwilach, jak premiera South Blunt System mam delikatną wątpliwość, czy aby przyzwalanie na powstawanie takich gniotów nie jest zbyt wysoką ceną za wyciąganie rapu z niszy.

Historia SBS nie jest zbyt długa: pod koniec zeszłego roku Step udostępnił na swoim kanale pierwszy singiel, czyli dobijające do 7 milionów wyświetleń "Była chłodna". Płyta została zapowiedziana, na forach posypały się hejty. Summa summarum album został wydany nakładem UrbanRec, co jest dość dziwną sytuacją. Z pewnością nigdy nie dowiemy się, czy była to "wykupka", czy ktoś z Opolskiej wytwórni poszedł po rozum do głowy.

Tak czy inaczej krążek wyszedł i już od niemal miesiąca mamy (wątpliwą) przyjemność delektowania się jego zawartością. Jako rzetelny recenzent postanowiłem się z nią zapoznać - hejtowanie "singiel chujowy, to cała płyta pewnie też" mnie nie interesuje.

Do płyty podchodziłem z pewnymi oczekiwaniami i bez wątpienia zostały one spełnione. Konkurs na najgorszą płytę roku wydaje się być już rozstrzygnięty: naprawdę ciężko będzie nagrać coś równie słabego jak "I'm seeing". Zwykle takie pozycje ratuje jeden z elementów składowych, tutaj takowych nie uświadczymy. Nad tym CD można siedzieć rok i nie znajdziemy nawet pół dobrej strony, one po prostu nie istnieją.

Dno zostało osiągnięte na każdej płaszczyźnie i trzeba przyznać, że jest to nie lada wyczyn. Teksty to typowe mądrości gimba: świat jest chujowy przeplatane ze świat jest dobry, miłość, legalizacja, jestem wielkim artystą, miałkie storytele. Linijki typu "Ziomek weź Rutinoscorbin, będziesz wyglądał przyjaźnie" czy "Chcesz być jak Adamek mieć dom jak zamek" są na porządku dziennym. O ile wersy B.R.O czy Bezczela są autentycznie bekowe, tak tutaj jest aż smutno.

Najbardziej w pamięć zapadła mi "Samozagłada" - co za pogłębiona analiza świata! Wreszcie ktoś odważył się powiedzieć, że "zostają po nas tylko miliardy zgaśniętych zniczy". Order Virtuti Militari za odwagę i miejsce na liście Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata!

Wokalnie nie ma szału, za to jest prawdziwy dramat w 16 aktach. W żadnym, podkreślam, ŻADNYM numerze ten dzieciak nie popłynął, o czystym śpiewaniu nie mówiąc. To jest godzina wycia rodem z nadmorskich knajp, gdzie karaoke to główna atrakcja wieczoru dla stada napierdolonych ludzi. Właśnie do tego można porównać umiejętności Szymona na majku. On nawet nie podąża w dobrą stronę, tylko po prostu miota się po tych podkładach myśląc, że zajebiście śpiewa/rapuje.

Część tekstów została nagrana po angielsku. Nie jestem wybitnym, ani nawet przeciętnym lingwistą, ale sposób, w jaki frontman wykonuje kwestie w języku Albionu przypominają mi czasy gimnazjum/podstawówki i ściszanie głosu w nadziei, że Pani nie usłyszy i nie będzie kazała nam powtarzać słowa, którego nie umiemy wymówić z odpowiednim akcentem.

Muzycznie przeważa reggae, chociaż jest też trochę rapu. Przypominam, że SBS to również 4 osoby, które posługują się żywymi instrumentami. Celowo unikam określenia "muzyk", ponieważ nie wykorzystali możliwości, jakie stwarza taka sytuacja. Podkłady brzmią płasko, miałko, są strasznie ubogie. Za to wszystkie mają jeden wspólny mianownik - były obliczone na tzw. "przebojowość". Były, ale to nie wyszło, ponieważ można tutaj usłyszeć co najwyżej jej zalążki, które przez tych pożal się boże muzyków nie zostały rozwinięte. Dzięki temu otrzymujemy "chujwieco" na poziomie wokalu Szymona.

Dupy dali również goście, Paxon i Bas Tajpan są absolutnie asłuchalni. Nie wiem, kim jest Em, ale rapuje gorzej, niż ja na ślizg bengerze. Hukosa traktuję jako wyjątek potwierdzający regułę.

Na koniec pozostaje pytanie: gdzie miał uszy człowiek odpowiedzialny za sprawdzenie materiału przed wydaniem? Rozumiem, że mógł sugerować się sukcesem "Była chłodna", ale chyba nie myślał, że ktokolwiek spropsuje całą płytę pojechaną jak w.w. kawałek, ale już bez aż tak ckliwych treści? Tak czy inaczej pozycji na OLiS nie widziałem, co powinno być najlepszą nauczką dla UrbanRec aka neoUMC.

0,5/10



Continue reading →
15.04.2013

Młody M / Radonis - Kronika III: Zaklęty Krąg [2013]

6 komentarze


Kronika I zapowiadała możliwość kariery całkiem dobrego rapera, który spokojnie mógłby być prekursorem nowej jakości ulicznego rapu. Jej kontynuacja nieco sprowadziła nas na ziemię, jednak głównie przez wrażenie, że gospodarz nie dał z siebie wszystkiego. W tym kontekście podtytuł trzeciej części ma podwójne (poza "koncepcyjnym") znaczenie.

Nie mam pojęcia, czy Młody M robi to specjalnie, czy przez przypadek, ale ilość niewykorzystanego potencjału, który w nim tkwi, spokojnie wystarczyłaby do obdarowania kilku wykonawców. Trzecia kronika i trzeci raz płyta, która jest niedorobiona i nagrana na odpierdol, gdzieś tam w przerwie między innymi zajęciami. Zważając na to, że jest legalem i (teoretycznie) trzeba zapłacić za możliwość jej posiadania - jest to nieco nieuczciwe wobec słuchaczy.

To, o czym mówię najbardziej przejawia się w bitach. Radonis, no właśnie - kim jest kurwa Radonis? Przeciętnym przeciętniakiem, który wcześniej rzucał pojedyncze bity na produkcje mało znanych raperów (Raca, Młody M, Fenix) (choć nie tylko). Te podkłady nigdy specjalnie się nie wyróżniały i jestem szczerze zawiedziony, że to właśnie on ze wszystkich byłych współpracowników rapera został wybrany do wyprodukowania całej płyty.

Jak na przeciętniaka przystało, Radonis z całego katalogu schematów wybrał oczywiście najbardziej przeruchany z patentów: sampel, instrumenty klawiszowe i klepiemy bity. Może ktoś wreszcie uświadomi tych wszystkich quasi producentów, że cała rapowa Polska już rzyga tym zestawieniem? Od tej reguły są wyjątki, jak oparty o gitarę track z Kajmanem i Pezetem, czy "Na uwięzi", w którym to klawisze schodzą na dalszy plan, ale co z tego? Pomysłu na brzmienie nie ma tutaj żadnego.

Następny do ochrzanu jest Młodziak, który dostosował się do kolegi i poza wspominanym wyżej "Nie patrzę na innych" pojechał całą płytę od linijki. Tutaj wracamy do tego, o czym pisałem na początku: utwory brzmią, jakby studio było zamykane za 10 minut, więc nagrał na setkę i poszedł, bo przecież coś musiał oddać. Takie coś w jednym, dwóch, nawet trzech trackach - do zrozumienia, ale nie w 14. Jak się nie chce nagrywać to nie nagrywaj, Polska to nie stany, nikt Cię nie będzie ścigał za niewypełnienie kontraktu (#DeobeDena).

Gdyby nie koncept albumu, to pod ostrze moich oskarżeń poszłyby również teksty. Jednak tak się składa, że tym razem Młody M zadbał o usprawiedliwienie nagrania całej płyty o tym samym, więc nie mogę się za bardzo przypierdalać. Nie przesadzałabym jednak z pochwałami dla konceptu, a już na pewno nie polecam sugerowania się notką prasową:

Zaklęty krąg” to koncept album w pełnym tego słowa znaczeniu. Cykl ludzkiego życia zawarty został  w postaci uroborosa – węża zjadającego swój ogon, a zarazem nieustannie odradzającego samego siebie. Płyta przepełniona jest motywami filozoficznymi, artysta prezentuje się na niej jako dojrzały mieszczan, z w pełni ukształtowanym światopoglądem, który prezentuje w swoich tekstach. Nie ma tu jednak miejsca na pseudo mentorstwo, Młody M opowiada o własnych doświadczeniach i zmaganiach z codziennością, trudach artystycznego życia w dzisiejszych czasach oraz ciągłej walce z nieuchronnym przemijaniem. Co ciekawe, na płycie pojawia się sporo tematów damsko-męskich. Szczerość emanująca z każdego numeru to szczególny atut tej płyty, w czasach wszechobecnego zakłamania i sztucznego pompowania sukcesu.

Prawopodobnie autor tych wypocin po skończonej pracy musiał wycierać cieknący po ekranie patos. Zawartość tekstowa (poza tymi motywami filozoficznymi) się zgadza, więc nie będę się powtarzał.

Całości nie ratują również goście.  Klasę trzyma jedynie Pezet, zaś Kajman próbuje go gonić. Poza tym przydupas Młodziaka, Insert, koncertowo psuje wszystkie utwory, w których się pojawia. Vixen, Paluch, Temek i Jopel niby coś tam nawinęli, ale nie brzmi to najlepiej. Śpiewanie w wykonaniu dupeczek na pewno nie wychodzi ponad przeciętną. South Gimb System do wyjebania jeszcze przed przesłuchaniem, ale to oczywiste. Tutaj muszę też dodać, iż nie rozumiem idei dodania 3 ostatnich numerów, w których to gospodarz się w ogóle nie pojawia - wtf?!

Gdyby nie koncept, to po tej płycie skreśliłbym Młodziaka niemal bezpowrotnie. Za pisanie i nagrywanie na odpierdol, za beznadzieją selekcję bitów, za niewykorzystywanie szans, które dostaje od Stepu. Ta jedna kwestia go ratuje, ale nie na długo - przy kolejnym albumie będzie miał bardzo dużo do nadrobienia.

6/10




Continue reading →
13.04.2013

B.A.D. - Demo* Kontrast [2012]

11 komentarze


Z jednej strony szkoda, że ten projekt przeszedł praktycznie bez echa. Z drugiej "demo" w tytule również ma swoje znaczenie, więc może to i lepiej?

Na B.A.D.-a trafiłem przez przypadek, podrzucił go ktoś w komentarzach/wiadomościach - Bogu dzięki, że to się tak potoczyło, przegapić kolejnego freshmana z REALNYM potencjałem byłoby hańbą (# Beeres).

Zacznijmy od minusów: przede wszystkim B.A.D. musi popracować nad swoim wokalem. Barwy głosu się nie wybiera, ale czasem (zwłaszcza w refrenach) po prostu irytuje. Same przerywniki między zwrotkami również są problemem: pomysły  dobre, ale wykonanie znacznie gorsze.

Kolejna kwestia to teksty: fajnie, że nie jest to rap o rapie, ale czasem zapędza się w jakieś quasi filozoficzne rozważania typu "Ateista?" czy "C.U.D.". Poza tym tematyka raczej standardowa (dupy, jestem najlepszy, uda mi się), bez błysków, za to z paroma wpadkami - do dopracowania.

Zdecydowanie na plus należy policzyć przede wszyskim flow: B.A.D. ma już wyrobiony styl, doskonale odnajduje się zarówno na mocniejszym, jak i spokojniejszym bicie, wie "z czym to się je". Troszkę słabiej, ale też dobrze wypada podśpiewywanie. Nie jest to poziom Beeresa, ale potencjał stwierdzono.

Wszystko, o czym napisałem powyżej determinują podkłady. Słychać, że najnowsze trendy zza oceanu nie są gospodarzowi obce, podobnie zresztą jak doskonałe ucho do bitów. Całość oparto pożyczone instrumentale, udostępniane przez producentów (w większości zza oceanu) do użytku ogólnego. Jest bardzo przekrojowo, usłyszymy bity południowe zarówno cięższe jak i lżejsze, trapy, spokoje newschoole, znalazło się nawet coś klasycznego.

I ta niezła całość rozbija się o nieudostępnienie płyty do darmowego pobrania. Nie rozumiem tego, tym bardziej, że bity były darmowe. Mógł namieszać, a tak jest props od garstki śledzących i zero fejmu w szerszych kręgach.

7/10 



Continue reading →
10.04.2013

Bezczel - A.D.H.D. [2013]

17 komentarze


Po kolejnych odsłuchach tej płyty było dokładnie tak, jak napisałem na FB po pierwszym: lepiej bawiłem się przy albumie Buki. Solówka reprezentanta Fabuły to intelektualne wsteczniactwo i infantylność na asłuchalnym poziomie. Dobre flow nic tutaj nie zmienia.

PODOBNO była jakaś grupa osób, która na "A.D.H.D." autentycznie czekały. Osobiście nikogo takiego nie znam i poznać bym nie chciał, bo naprawdę przy odsłuchu tego albumu bawimy się lalką voodoo naszego dobrego gustu.

Zeszłoroczna płyta z Kobrą pozwalała sądzić, że kolejny projekt Bezczela będzie przynajmniej niezły. Jednak nikt (łącznie ze mną) nie przypuszczał, że nagle w białostoczaninie obudzi się uśpiony poeta- fighter. To właśnie za jego sprawą gospodarz przez całą płytę próbuje udowodnić, że poza niezłym flow umie pisać też dobre teksty na przeróżne tematy.

Próbuje, próbuje, ale z tych prób niewiele wynika. Gdzieś tam pada nawet (w stosunku do siebie) określenie "artystyczna dusza". Jak widać nie wszyscy rozumieją znaczenie słowa "artysta".

Ale zostawmy złośliwości na boku. Fakty są takie, że cały odsłuch to festiwal chujowych tekstów. Niezależnie, czy Bezczel uderza akurat w patetyczne tony za pomocą melorecytacji ("Dusza"), opowiada banalne historyjki ("Zatrutych uczuć woń", "Epizod"), sieje populizm i demagogie ("Prawo ponad prawem"), dzieli się z nami życiowymi mądrościami na poziomie Mielzky'iego ("Swego pewien"), czy może uskutecznia braggadocio (jak zapewnia we "Wszysko czego potrzebuje" - "siostra (słuchacza) dziewica szczytuje przy jego zwrotkach" - wierzę na słowo) - zawsze jest to żaden, podkreślam żaden poziom.

Szczytem tej mizerii jest traktujący o miłości track  ze świetnym refrenem Kroolika. Poziom zawartych w nim metafor sprawia, że na myśl przychodzi tylko jedno nazwisko: Julian Przyboś. "Moje życie bez ciebie byłoby jak ogród bez kwiatów", czy "Jesteś pięknym motylem uwięziony w kokonie ciała" to tylko przedsmak tego, co czeka każdego śmiałka, który zdecyduje się na przesłuchanie całego numeru.

Poziom tekstów psuje wszystko. Owszem, Bezczel potrafi dobrze nawinąć, przyśpieszyć, pojechać offbeatem, pokazać skurwysyństwo i pewność siebie, ale też nie zatracałbym się w propsach dla niego. Przede wszystkim często po drodze gubi dykcję, przez co ciężko cokolwiek zrozumieć. Po drugie przez całą płytę miałem wrażenie, że to jeszcze mógłby nad sobą nieco popracować, zwłaszcza w składaniu rymów, gdzie nad wyraz często trafiają się czasowniki.

Na kolana nie rzucają również podkłady. Większość brzmi klasycznie, ale jest też trochę lżejszego południa i crunku, dzięki czemu płyta jest względnie różnorodna. Wyróżniają się bity od Bobera i PSR-a, reszta sobie po prostu jest, więc nie będę skupiał się na zbędnej wyliczance producentów. Jest to poziom sprzed paru lat.

Przez album przewinęło się również trochę gości, z czego połowy na dobrą sprawę mogłoby nie być. PTP, Sitek, Ede, Poszwixxx, Joter - te ksywki mówią same za siebie. Paluch kiepsko. Sobota jak zawsze na goścince zawiódł, podobnie jak VNM. Pyskaty nawet dał radę, ale to z pewnością również efekt zwrotki w stylistyce, na którą wszyscy czekaliśmy. Rozpierdolił za to jeden z najbardziej niedocenianych raperów, czyli Cira - to, co zrobił ze swoją szesnastką to miód i malina. Podobnie, jak pięknie zaśpiewany refren Kroolika Underwooda.

Reasumując: poza flow ta płyta to naprawdę nic ciekawego. Problem polega na tym, że tylko ten element nie jest w stanie przyciągnąć do dłuższego obcowania z płytą nikogo, kto jest choć odrobinę osłuchany z rapem. Dla Bezczela nie widzę już większych szans, aczkolwiek utrzyma się na rynku, głównie przez modę na rap. Szkoda.

3/10


Continue reading →
8.04.2013

Tede - Elliminati [2013]

26 komentarze


Wygląda na to, że Tede powoli zaczyna iść drogą pewnego znanego Skrzypka z miasta Łódź.  Kolejny rok, kolejna , już 10. (jeżeli liczymy tylko pełnoprawne legale) płyta w dorobku Jaca-G.

"Elliminati" miało być papierkiem lakmusowym realnych umiejętności szefa WJ. O tym, że potrafi robić wokół siebie szum wiedzieli już wszyscy. Szkoda, że od dawna ta umiejętność niekoniecznie szła w parze z dokonaniami artystycznymi. Ostatnimi czasy forma Granieckiego pozostawiała naprawdę bardzo dużo do życzenia: stękanie, pisanie kawałków na kolanie, niemal zerowe flow, kiepskie bity. Te wszystkie elementy możemy znaleźć na jego każdej produkcji od "Ścieżki" zaczynając, na "Notesie 3D" kończąc.

Dopiero zeszłoroczny "Mefistotedes" zwiastował progres i szansę powrotu na właściwe tory. Tamtą płytę oceniłem bardzo dobrze, z perspektywy czasu to podtrzymuję, jednak nadal czegoś tam brakowało.

Po przesłuchaniu CD 1 tegorocznego albumu byłem pewny, że "to coś" zostało wreszcie znalezione, a Tede nagrał najlepszą płytę w swojej karierze. Niestety, zaraz po tym wjeżdża CD 2, które mimo, że dobre, to zaniża poziom całości.

I tutaj wracamy do kolejnego nawyku Jacka, czyli wydawania dwupłytowych albumów. Nawyków, a może raczej chłodnej kalkulacji? Tak czy inaczej jest to  broń obosieczna: z jednej strony łatwiej dobić do złota (teraz już nieaktualne), z drugiej poziom całości nieubłaganie spada. W ten trend wpisuje się również płyta, o której właśnie piszę.

Na wejściu chciałbym zamknąć japy hejterom: wcale nie chodzi o różnicę klimatów na obu płytach. Nie wartościuję na zasadzie "CD 1 = newschool, chamskie bengery, zajebiście; CD 2 = bardziej klasycznie, spokojniejszy klimat, chujowo".  Rachunek jest prosty: gdyby spokojniejsza część "Elliminati" przystawała do poziomu tej bengerowej, to nie byłoby o czym mówić.

Jednak do Tedego wrócimy za chwilę, ponieważ najpierw warto skupić się na tym, kto na "Elliminati" gra pierwsze skrzypce, a do tego robi to bezbłędnie. Jakiś czas temu skreśliłem Sir Micha jako przeciętniaka, który mimo wykształcenia muzycznego robi z bitami niewiele więcej, niż pierwszy lepszy producent - samouk. Być może takich głosów było więcej, ponieważ muzyka ze wszystkich poprzednich płyt, od "Note2" zaczynając, nie wytrzymuje porównania z jednym, losowym podkładem tegorocznego albumu.

W wywiadzie, który został przeprowadzony już po premierze płyty, nadworny producent WJ mówił coś o nowych inspiracjach i sztuczkach, które wypróbował przy tworzeniu muzyki na "Elliminati". To słychać od pierwszego do ostatniego utworu. CD 1 charakteryzuje przede wszystkim newschoolowo-syntetyczny charakter i niesamowita spójność. Nie jest to kolejna nieudana próba przeszczepienia "ameryki" na polski grunt. Te podkłady po prostu brzmią światowo, a bogatość szczegółów w bitach wręcz rzuca na kolana. Przemilczam fakt, że miały być trapy, a są co najwyżej pojedyncze ślady.

CD 2 to popis różnorodności, która - umówmy się, świadczy o kunszcie i klasie producenta. Będąc świeżo pod odsłuchu pierwszego krążka możemy wpaść w lekki dysonans odnośnie klimatu, jednak kiedy już się z niego otrząśniemy, to warto skupić się na tych pięknych bitach. Tym razem dostajemy miszmasz, który obejmuje zarówno g-funkowe piszczały, klasyczne, samplowane bity, jak i równie klasyczne (he he) pianinka.

Przez pierwszą część albumu Tede spokojnie,  zarówno tekstowo, jak i wokalnie dotrzymuje kroku swojemu producentowi. Szkoda, że tyle lat zajęło mu zauważenie, iż rapowanie w ten sam sposób przez 30 parę utworów może być męczące i raczył coś z tym zrobić. Nawet bardzo dużo, bo poza standardowymi zmianami tempa nawijki jest również przerywane flow (#Jac-G), o które bym go nie podejrzewał. Tede płynie po każdym bicie, czuć inspiracje prosto z USA (inspiracje, nie ksero)  i naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Tutaj zaznaczam, że te umiejętności są również obecne na CD 2.

Tekstowo Jackowi wreszcie udało się przynajmniej zahaczyć o spójność. Pierwszy krążek jest dokładnie taki, jakiego bym oczekiwał: nie są to teksty o niczym, równocześnie nie ma dorabiania ideologii do swoich "wyczynów", a do tego szef WJ zawsze miał skłonności. Mamy zarówno tracki "z przekazem", jak np. "KBT Reprezent", "Metanol", czy "Easy rider", jak i luźniejsze formy czyli "MTF 2013" lub "Tak się robi hip hop 2". Żenują mnie opinie, jakby tracki z tej drugiej grupy były zapychaczami. Każdy, kto tak uważa ma zapchany truskulem łeb.

Na drugiej płycie członek WFD stara się bardziej skupić na  treści i już nie wszystko gra tak, jak powinno. Niby jest ok, ale tutaj zahaczy o miłość, tam nagra kawałek o hejtach, potem przypomni o tym, że "nie ma miłości w szklanych domach". Nie twierdzę, że to jest jakoś wybitnie złe, ale nie rzuca na kolana tak, jak luźniejsza część. Swoją drogą to jeszcze przed wyjaśnieniem Tedego jaki jest przekaz tego ostatniego kawałka, trafiłem na interpretację, w której ktoś doszukiwał się nawiązania do... Żeromskiego.

Należałoby również powiedzieć 2 słowa o gościach. Ci (poza Guralem) są tylko tłem dla gospodarza. Remix "Tak się robi hip hop" miał dobre założenia, gorzej z wykonaniem. Z drugiej strony czego oczekiwać od Pelsona, Dioxa, czy Numera? VNM to nieco pociągnął to do góry, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Bardzo dobrze odnalazł się Abel, natomiast nadal nie rozumiem zachwytów nad Sitkiem. Setka dobrze ubarwiła parę momentów swoim śpiewem.

Tak dochodzimy do końca i serio nie mam pojęcia "co zrobić z tym". Z jednej strony jest tak, jak powiedział Tede: przy "Elliminati" jego poprzednie płyty to demówki. Pomijam, że jest to jawne cięcie w chuja ze swoimi słuchaczami. Gdyby w boxie znalazła się tylko płyta nr 1, to z pewnością byłaby dyszka. Niestety, tak się nie stało, a gospodarz nie (nomen omen) wyeliminował swoich najgorszych wad, czyli nagrywania w ilościach przemysłowych i dziurawego sita selekcji. Parę utworów z drugiej części albumu mogłoby spokojnie zniknąć i nikt by po nich nie płakał.

9 + 0,5 za bity = 9,5/10


Continue reading →
5.04.2013

Proceente & DJ Anusz - Dzień Z Życia Mistrza Ceremonii MIXTAPE [2013]

12 komentarze


Proceente jest jednym z tych raperów, przy materiałach których wyłącza mi się obiektywizm. Wszystko przez sentyment do czasów SzSz i swojskie teksty, z którymi bardzo łatwo się utożsamić. Nie dałem się jednak pierwszemu wrażeniu i jak przy poprzednich produkcjach - przy którymś przesłuchaniu wychwyciłem większość niedociągnięć na które sobie pozwolił.

"Dzień z życia mistrza ceremonii" to kolejny mixtejp w dorobku reprezentanta Szybkiego Szmalu. Wydany przed czterema laty "T.O.A.S.T." szału nie zrobił, aczkolwiek był dobrą rozgrzewką przed płytą. Pod tę formę można podciągnąć kompilację "Aloha 40%" z 2011 roku, która również nie rzucała na kolana.

Niestety, ale szef Alohy wyciągnął z tego tylko połowiczne wnioski. Na tej płycie również powiela błędy, które z zaskakującą regularnością zdarzają mu się od 2005 roku (czyli początku spadku formy).

Bystrzy słuchacze już wiedzą, co mam na myśli: oczywiście chodzi o kulawe flow. Naprawdę nie potrafię zrozumieć, po co wybierać bity z takich utworów jak "It ain't nothing", "Tell Em What They Wanna Hear", czy ta nieszczęsna "Dopamina". Na tym ostatnim podkładzie Ciech pokazał gospodarzowi, jak się rapuje do takich połamańców.

Gdyby problem dotyczył tylko bardziej skomplikowanych podkładów to pół biedy. Jednak Procent nie potrafi odnaleźć się nawet na prościutkim, klasycznym nowojorczyku  ("Blazin Hot") z 97 roku! W utworze "Własność intelektualna" rapujący już po gospodarzu Łysonżi, Igorilla i Wyga pokazali, jak się płynie po, a nie obok bitu. W ogóle rola Łysego jest tutaj nie do przecenienia - naprawdę bardzo dobra forma, czekam na coś solowego.

Wszystko wygląda znacznie lepiej, kiedy wreszcie nastaje podkład dopasowany do możliwości wokalnych gospodarza. Jednak i tutaj zdarzają się wpadki. Reprezentant SzSz rapuje od linijki i często daje za krótkie wersy, co burzy całą koncepcję. GDZIE BYŁ REALIZATOR?! Kolejnym minusem są refreny, do których szef Alohy nigdy nie miał ręki (języka? HE HE). Te również na DZMC są tak siermiężne, że czasem uszy krwawią.

To wszystko nieco równoważą całkiem ciekawe i - przede wszystkim - nie flirtujące z sucharami skity. Drugim, zasadniczym i niepodważalnym plusem są rzecz jasna teksty. Nie od dziś wiadomo, że Procent to inteligentny facet i pokazuje to również tutaj. Wszechobecny luz, brak banałów, wszystko faktycznie kręcące się wokół tytułowego dnia przeciętnego MC.

Nie będę rozwodził się nad gośćmi, ponieważ jest ich nieco za dużo. Poza wymienionymi wcześniej odnotujmy mistrza lovesongów, czyli Małego Esz Esza, który pięknie pozjadał do bitu Statika, oraz Muflona, który wreszcie nauczył się rapować (łoooooooooooo #RED).

Bogu dzięki, że selekcja bitów zdołała oprzeć się mixtejpowym standardom i z przeruchanych na wszystkie strony usłyszymy tylko "Sky's the limit" i Pete Rocka. Przekrój pozostałych podkładów, zaczynający się od prawdziwego oldskulu, czyli Run DMC, biegnący przez EPMD, Cypressów i Commona, a kończący na Rashad Morgan i Termie jest naprawdę godny pochwały. Podobnie jak fakt wplecenia kilku krajowych produkcji, co polskim raperom-ignorantom zdarza się naprawdę rzadko.

Standardowo nie ma co się rozwodzić nad pracą DJ-a Anusza, który zadbał o złożenie tego misz-maszu w całość. Uwagę zwraca (przy)duża ilość polskich cutów, oraz wstawki z "Odlotu", które dodają kolorytu całości.

Fajnie, że tradycja mixtejpowa jest kultywowana  ad Wisłą przynajmniej w tym małym stopniu. Wcześniej Lilu, teraz Procent, a przecież nie jest to pierwszy tego rodzaju materiał w jego wykonaniu. Oby więcej, ale jednocześnie mógłby wreszcie ogarnąć flow, albo po prostu dobierać sobie łatwiejsze podkłady.

5/9



Continue reading →
3.04.2013

Buka - Wspaniały Widok Na Nic Interesującego [2013]

19 komentarze


Lud się domagał, ale i bez tego napisałbym o tej płycie. Dlaczego? Z kilku powodów. Pierwszy, to niezrozumiały "szał na Bukę", mający odbicie w dobijającym do 100 000 lajków fanpejdżu rapera. Co kurwa? 100 000? Dla porównania taki Tede nie dorobił się jeszcze nawet 80 000. Oczywiście świadczy to o podejrzanym zainteresowaniu ze strony osób "spoza" środowiska, które nie ma nic wspólnego z poziomem reprezentowanym przez gdańszczanina.

Do tej pory reprezentant Sumy Styli był dla mnie asłuchany. Niezdrowe naleciałości prosto od KRULA MAGIKA dawały się we znaki narządom słuchowym każdego, kto potrafił podejść do dokonań rapera przynajmniej z nutką obiektywizmu.

Najprawdopodobniej sam główny zainteresowany  również zdał sobie z tego sprawę i postanowił zmienić konwencję. Na jego legalnym debiucie, czyli "Pokoju 003" raczył nas żartami na poziomie tych serwowanych przez Grubsona, czyli rurkowców z dna Rowu Marańskiego. O dziwo to właśnie tym ruchem przysporzył sobie największą ilość fanów. Ja ludzi jarających się tego typu humorem i wmawiających, że to jest śmieszne od razu wrzucam do szufladki z napisem "jogurty, które nigdy nie osiągną świadomości".

Po tej padlinie przyszedł czas na kolejny materiał, czyli zapowiadany od dawna "Wspaniały widok na nic interesującego". Przy tej okazji Buka kolejny raz skręcił, tym razem w kierunku nieco ambitniejszych projektów, z których zasłynął w podziemiu. Na swoje szczęście, ponieważ żartów na poziomie tych z poprzedniej płyty po prostu bym nie zniósł i ten tekst wyglądałby podobnie, jak pamiętna  recenzja "Graala".

Tak nie jest, co nie zmienia faktu, że przebicie się przez całość nie należało do najłatwiejszych. Buka męczy i nie ma co owijać w bawełnę: sepleni, "stylowo" przeciąga wyrazy, myśli, że umie przyśpieszać,  do tego ma nieznośną manierę i głos rodem z gimnazjum nota bene przypominający Racę), przez który wszystkie próby przekazania emocji sprowadzają się do płaczu. Do tego dodajmy miejscami bezsensowne nawarstwianie  i niepokojące podobieństwo do wokali z pierwszego Kalibra i 3x Klanu, a nawet nowszych produkcji Rahima (zwłaszcza Homoxymoronomatury).

To wszystko daje obraz nastolatka, któremu zachciało się tworzyć, więc musiał na kimś się wzorować. Z racji wieku padło na Paktofonikę, którą zazwyczaj dostawało się w pakiecie z wcześniejszymi i późniejszymi dokonaniami jej członków. I tak zostało, bo po co spojrzeć krytycznie na swoją twórczość. To nie jest przypadek - ZAWSZE, kiedy raper zżyna od innego, to ten bardziej znany jara się nim do tego stopnia, że przygarnia go do wytwórni. Bonson - Pezet/Małolat, Śliwa - Peja, a z zagranicy Nicki Minaj - Lil' Wayne.

W zasadzie na tym mógłbym tę zakończyć recenzję, ponieważ ksero pozostaje kserem, zwłaszcza kogoś tak marnego jak Rahim. Ale dla przyzwoitości rozwinę również pozostałe aspekty tego albumu.

Jak wspomniałem wyżej - tekstowo jest to poważniejsza, refleksyjna, a miejscami wręcz depresyjna konwencja. Wydaje mi się, że to właśnie w tym miejscu tkwi powód sukcesu wydawnictwa - nie od dziś wiadomo, że nic tak dobrze nie działa na dzieciarnię, jak możliwość utożsamienia się ze smutnym kawałkiem. Nie twierdzę, że teksty są słabe, ponieważ bez większego trudu znajdziemy tutaj jakieś ukryte metafory czy ciekawe porównania, jednak co z tego, skoro przez głos nie da się tego słuchać?

Nie wiem, czy całość bardziej dobijają podkłady, czy chujowi goście. Ci drudzy jeszcze zaniżają i tak kiepski poziom płyty, z apogeum w postaci zwrotki bożyszcza Bisza, który (można by rzec, że standardowo) nawinął obok bitu. W klasycznych podkładach irytuje pompatyczność, która w połączeniu z przepełnioną pretensjonalnością nawijką gospodarza prowadzi nas na wyżyny patosu wyższe od tych zaprezentowanych na płycie B.R.O. To, co DonDe, Greg  i Feru stworzyli tutaj przy pomocy tych wszystkich pianinek i skrzypiec zasługuje na wieczne potępienie.

Kiedy już trafimy na wyróżniający się, nieco minimalistyczny bit Magiery, to kawałek trwa minutę i czterdzieści cztery sekundy... Chyba żeby nie przyzwyczajać się do dobrego brzmienia. Elektroniczny połamaniec od DiNO nie ma nic wspólnego z jego poprzednimi dokonaniami, zaś drugi podkład od tego producenta wpisuje się w portret muzyki z poprzedniego akapitu. Na otarcie łez płytę zamyka gitarowa bomba od niejakiego Timothy Drake'a, na którego z pewnością będę miał oko.

Miałem eliminować przekleństwa z tekstów, ale naprawdę chuj mnie strzela, kiedy w innych recenzjach czytam, że "reprezentant Sumy Styli ma "imponujące flow", "nienaganną technikę", "ogień we flow", "laidbackowe flow", albo "każdy kawałek nas czymś zaskakuje", " bity wpadają w ucho wykorzystując ciekawą sekcję rytmiczną oraz instrumenty", " tym krążkiem młody raper zaskarbił sobie tzw. dożywotni props od swojej publiczności". Serio za pisanie takich bzdur powinni komisyjnie obcinać palce, a w razie dalszego propsowani ścierwa - przebijać uszy. Zresztą pokazuje to pokazuje, ile jest jeszcze do zrobienia na rodzimym podwórku, żeby polski rap wszedł na jakiś sensowny poziom. I jak jeszcze raz usłyszę, że "Bukę stać na więcej" to wykupię cały nakład tych jego wypocin, po czym spalę za szerzenie chujowego gustu.

3/10



Continue reading →

Termin powstania vloga + ASK.fm

2 komentarze

Sprawy delikatnie wymknęły się spod kontroli, a to wszystko zaczyna przypominać karykaturę, dlatego muszę wprowadzić pewne obostrzenia. W sumie wyszła ponad setka pytań. Sto jebanych sztuk. Nawet, jakbym miał chęć i czas, żeby odpowiedzieć na nie wszystkie, to i tak nagranie zajęłoby jakieś 2-3 godziny, co oczywiście nie ma najmniejszego sensu. W związku z tym z tej setki wybiorę jakieś normalniejsze i niezbyt obszerne.

Przyjmijcie również do wiadomości, że nie prowadzę żadnego politycznego bloga ani fanpejdża NIE PRZEZ PRZYPADEK. Zdaję sobie sprawę z moich niedostatków wiedzy w tym zakresie. Te niedostatki z każdym dniem są coraz mniejsze, jednak nadal nie uważam, żeby pozwalały mi na wydawanie osądów w niektórych tematach. Dlatego wyraźnie podkreślam, że to założenie DETERMINUJE odrzucenie pytań typu "czy jesteś zwolennikiem rezerwy cząstkowej, rezerwy 100%, czy wolnej bankowości?" albo "Dlaczego Józef Piłsudski był zły, prócz tego, że był socjalistą?". Mam swoje poglądy na te tematy, umiem je uzasadnić, ale również NIE MOGĘ WYKLUCZYĆ, że w miarę poznawania kolejnych faktów nie zmienię zdania, albo będę umiał uzasadnić na takim poziomie, że nie będzie żadnej wątpliwości. Jak przeczytam 3 biografie Piłsudskiego, to wtedy chętnie powiem, czemu był chujowy, na razie przeczytałem pobieżnie jakąś część jednej i nie będę wydawał osądów na podstawie Wikipedii.

Z tych, które napłynęły wybiorę przede wszystkim dotyczące muzyki, w dalszej kolejności bekowe, a na sam koniec te z innych tematów, ale też bez zbędnego pierdolenia na ten temat.

Dobra, do sedna: w związku z zatrzęsieniem pytań prośba jest następująca: zadawajcie je albo na Twitterze, albo na ASK.fm, które właśnie założyłem. Nie chciałem tego robić, ale ich ilość jest po prostu przerażająca. Ewentualnie ślijcie na maila. Blog jest o tematyce muzycznej i tego się trzymam.

Continue reading →
2.04.2013

Dorabianie ideologii do sukcesu CBP - odpowiedź na post Sokoła

18 komentarze


Trochę zwlekałem z tą odpowiedzią z dwóch powodów: ten ważniejszy to zdziwienie tonem odpowiedzi Sokoła. Myślałem, że będzie bardziej agresywna, jak to zazwyczaj u raperów bywa. Nie ukrywam, że miło się zaskoczyłem. Drugi był oczywiście bardziej prozaiczny - święta, a więc brak czasu, żeby usiąść i napisać coś sensownego.

Dla tych, którzy średnio na bieżąco z facebookiem: http://www.facebook.com/sokolimarysiastarosta/posts/168700903285866


Jak głosi znany truizm "święta, święta i po świętach", więc mogę spokojnie odpisać. Na początek wyjaśnię kwestię ksywki: tak, na moim osiedlu jednym ze znaczeń słowa "kaban" była kupa (inne to świnia i autobus). Jednak Sokół jako człowiek zaznajomiony z ulicą powinien również wiedzieć, że na podwórku ksywy się nie wybiera, tylko akceptuje tę nadaną przez kolegów. Moja jest taka, a nie inna, ponieważ raz ktoś zauważył moje podobieństwo do jakiegoś parę lat ode mnie starszego typa, na którego wołali właśnie "kaban". No i tak zostało (wierzę, że kiedyś ktoś to spisze w mojej biografii, he he).

(W tekście używam formy per "Ty", ponieważ pisanie "Panie Wojtku" wygląda dziwnie).

Przechodząc do meritum: tak, wywnioskowałem z Twoich słów, że sukces zawdzięczasz temu właśnie ruchowi. Początkowo myślałem, że tak mi się tylko wydaje, jednak z uwagi na powtarzalność wpisów właśnie w tym tonie doszedłem do wniosku, że tak to wygląda z Twojej perspektywy.

Nie twierdzę, że był to z góry zaplanowany i wyrachowany plan. Ale wyszło tak, jak wyszło, więc ochoczo podkreślasz na każdym kroku, że udało się, mimo przyjęcia ascetycznych założeń odnośnie reklamodawców. Tutaj chciałbym wyraźnie podkreślić, że ani tamten, ani ten wpis nie miał mieć wydźwięku "ten niedobry Sokół z zimną krwią to wszystko zaplanował, a to wyrachowany cham". Chodziło mi o zwrócenie uwagi na fakt, że logotypy, czy też ich brak nie miały żadnego, podkreślam żadnego wpływu na odbiór płyty. Przyjęcie byłoby dokładnie takie samo, gdyby na rewersie opakowania zamieścić logotypy 50 sponsorów. Po prostu po tylu latach kariery to już jest "ten" poziom, na którym to bez względu na ruchy promocyjne - kto ma dotrzeć do płyty, ten to zrobi. Równocześnie album nie jest na tyle medialny, żeby zgarniać przypadkowych odbiorców, jak robi to np. "Równonoc".

Nie kwestionuję Twojej prawdziwości. Jako słuchacz znam wszystkie wymienione przez Ciebie kawałki, większość nawet na pamięć i widziałem związek między nimi zanim zwróciłeś na to uwagę. Nie twierdzę również, że przy świadomej rezygnacji z innych kanałów promocyjnych robiłeś to z pobudek ideologicznych jak np. O.S.T.R. Takie miałeś założenia i spoko. Problem zaczyna się w momencie, kiedy zaczynasz ten sukces (a raczej jego przyczyny) konsumować intelektualnie.

Oczywiście, nie bez znaczenia pozostaje poziom, jaki reprezentuje ten album, ale była to tylko jedna z części składowych. Jeżeli nagrałabyś taką płytę 15 lat temu, to nie osiągnęłaby nawet połowy tego, co udało jej się teraz. Właśnie z powodu fejmu, a raczej jego braku. Przez ten czas zdobywałeś kolejnych słuchaczy. Może warto sobie uświadomić jakim sposobem? M.in. właśnie przez inne kanały dystrybucji, którymi teraz tak gardzisz. Zgarnąłeś co trzeba i już nie musisz. Ale, że tak pokrętnie powiem: żeby nie musieć teraz, musiałeś wcześniej. Gdybyś tego nie zrobił, to aktualnie zapewne płyta dobijałaby nie do platyny, a złota.

Po prostu ten zbierany przez lata fanbase czekał z "kutangą w ręce" na solo Sokoła. Gdyby "Czysta brudna prawda" okazała się słabizną, to kupiliby ją tylko ci najbardziej wytrwali, a cała reszta pokazałaby portfelem, co myśli o takim poziomie. Okazało się inaczej, więc ci wszyscy, którzy przez lata ostrzyli sobie zęby i tylko czekali na wciśnięcie pedału gazu, mogli wreszcie to zrobić.

Ci sami słuchacze staliby na tych samych pozycjach, gdyby płyta była reklamowana w mediach i miała na rewersie przetoczone wcześniej 50 logotypów. Sytuacja byłaby IDENTYCZNA jak teraz, kiedy ich liczba wynosi zero. Co więcej, byłaby również taka sama, gdybyś zrezygnował z prowadzenia FB i publikacji na ProstoTV. Oni dowiedzieli się o tym legendarnym Sokole 15, 10, 5, czy nawet 3 lata temu i od tego czasu wypatrywali na horyzoncie jego solówki. Czekali aktywnie, samemu poszukując informacji o tym, czy taki projekt jest planowany i jak wygląda postęp prac. Oni z odbiorcami, do których trzeba dotrzeć z informacją nie mają nic wspólnego.

To trochę tak, jak z niedawnym powrotem znanego napoju Frugo. Food Care mogło zupełnie olać kampanię informacyjną, po prostu wśród konsumentów było niesamowite ciśnienie na powrót smaku ich dzieciństwa. Przez te wszystkie lata aktywnie poszukiwali informacji o tym, czy da się jeszcze gdzieś dostać ich ulubiony napój. Po uzyskaniu negatywnej odpowiedzi sami domagali się możliwości zakupu właśnie tego, a nie innego trunku. Kiedy wreszcie pojawiła się taka możliwość, to informacja ta była przekazywana z ust do ust, czy też - bardziej aktualnie - ze ściany do ściany, z komentarza do komentarza.

Tak właśnie wyglądało oczekiwanie na Twoją solową płytę. Wiem, co mówię, bo siedzę w tym już jakiś czas i nie koloryzuję, a jedynie konstatuję to, co widziałem przez te wszystkie lata. Jeżeli mi nie wierzysz, to możesz zacząć pytać ludzi na koncertach,  lub też czytać fora - tam jest świadectwo tego, o czym mówię. I może wtedy łatwiej będzie ci zrozumieć przyczynę sukcesu "Czystej brudnej prawdy".

Continue reading →

Kategorie